środa, 13 sierpnia 2014

Elżbieta Cherezińska, Korona śniegu i krwi

Elżbieta Cherezińska, Korona śniegu i krwi
wydawnictwo: Zysk i S-ka
cykl: Odrodzone królestwo tom 1
data wydania: 26 czerwca 2012 r.
ilość stron: 768
ISBN: 973-83-7785-070-1
okładka: miękka ze skrzydełkami

Polska drugiej połowy XIII wieku. Kraj jest podzielony na dzielnice, którymi rządzą poszczególni piastowscy książęta. Z powodu braku zwierzchniej władzy, jakim jest władza królewska, w Polsce panuje chaos. „Nie daj Boże zjazd piastowski” – te słowa najlepiej oddają charakter stosunków między rządzącymi. I choć tu i ówdzie pojawia się idea zjednoczenia królestwa, to nie jest ona przez wszystkich książąt akceptowana. Większość z nich uważa, że wśród nich nie ma żadnego, któremu udałoby się ponownie zjednoczyć kraj pod godłem orła białego...
Bohaterstwo to tylko śmierć odświętnie ubrana do pieśni.
Znam wiele osób, dla których lekcje historii były w okresie szkoły podstawowej czy gimnazjum istną drogą przez mękę. Wszyscy ci władcy, zmiany granic, wojny o nawet najmniejszy kawałek ziemi... A dla mnie to było to. Historię uwielbiam od czasu liceum i ciągle szukam powieści, która w każdy możliwy sposób na nowo rozgrzewała we mnie to uczucie. I tak całe szczęście było w przypadku powieści Korona śniegu i krwi. Z ręką na sercu powiem, że się w prozie pani Cherezińskiej zakochałam.

Czytaj dalej...

wtorek, 12 sierpnia 2014

Józef Ignacy Kraszewski — Historia prawdziwa o Petrku Właście

Józef Ignacy Kraszewski
Historia prawdziwa o Petrku Właście, 
palatynie, którego zwano Duninem
Wydawnictwo „Śląsk”, 1983

Po śmierci Bolesława Krzywoustego kraj podzielony został między jego synów, z najstarszym Władysławem jako seniorem, władającym krakowską stolicą. Władysław, drugi tego imienia, za namową żony Agnieszki, cesarskiej siostry, odmówił przyrodnim braciom praw do współrządzenia, a chcąc ich sobie podporządkować dążył do opanowania dzielnic młodszych książąt. Ci nie pozostali bierni; przy pomocy możnowładców i duchowieństwa, dla którego silna władza była zagrożeniem interesów, zdecydowali się stawić opór i zrzucić zwierzchność najstarszego brata.
 
Rozdrobnienie dzielnicowe po Krzywoustym to czas dla Polski trudny. Podupadający ród Piastów co i raz próbuje się wyrwać z okowów zależności politycznych, umocnić władzę książęcą i scalić państwo. Nie jest łatwo umniejszyć znaczenie duchowieństwa, które, nad wieloma słabymi panując, w siłę urosło i właściwy ster rządów przejęło, jednocześnie dobrocią i pokorą oczy naiwnych mydląc. Jednoznacznie przedstawia Kraszewski ustami jednego z bohaterów genezę rozdrobnienia, zgodnie z zasadą: komu korzyść, tego zbrodnia: „Gdy król nieboszczyk Krzywousty umierał, radzili mu biskupi i wymogli na nim, aby państwo swe na równi między synów podzielił. Jeden tylko Kazimierz został, któremu nie dano nic, Bogu go polecając. Nie sądzę ja pany nasze biskupy, ale bodaj podział ten dla nich bezpieczniejszym był, przeto go chcieli. Z jednym a potężnym panem twardo im szło, a tak każdy książę ma przy sobie biskupa, z którym władzę dzieli, i każdy biskup jednego pana pilnuje. Tym łacniej rządy swe duchowne sprawować mogą.” (s. 31).
 
 
 

czwartek, 7 sierpnia 2014

Sołdat - Nikołaj Nikulin



Sołdat Nikołaja Nikulina to obraz wojny odarty z bohaterstwa, sensu i nadziei. Nikulin, późniejszy wieloletni pracownik Ermitażu, został powołany w 1941 roku, kiedy druga wojna światowa rozszalała się na dobre. Od śmierci ocaliły go (niejednokrotnie) paradoksalnie odniesione rany – pierwsza linia frontu stale się zmieniała, ponieważ mięso armatnie, które zostało masakrowane było zastępowane nowym. Z niektórych dywizji zostawały tylko numery, tak szybko ginęli żołnierze. Autor pisze o strachu, nieuchronności losu: rosyjscy mężczyźni „wpadli w młyn historii, między dwa ludobójstwa. (…) Dlaczego szli na śmierć, choć wyraźnie przeczuwali, co ich czeka? Szli - nie ze zwyczajnym strachem, lecz owładnięci przerażeniem.” Wojna sparaliżowała u większości ludzkie odruchy, a strach przed hitlerowcami z jednej a politrukami i plutonem egzekucyjnym z drugiej utrzymywał całe rzesze straceńców w klinczu.
Sołdat jest pamiętnikiem pisanym wiele lat po wojnie, to wspomnienia traumatyczne, wyplute jak flegma przez chorego na wojnę. Przez szereg lat o żołnierzach mówiło i pisało się jak o bohaterach, w samych superlatywach, niemal hagiograficznie. Dopiero wiele dekad po wojnie za mówienie prawdy nie groziły łagry. Wspomnienia o wojnie (tytuł oryginału Wospominanija o wojnie) Nikulina krążyły początkowo w drugim obiegu w formie maszynopisu, dopiero po latach doczekały się druku. Autor rozlicza się nie tylko ze swoja przeszłością i tym czego był świadkiem i uczestnikiem, ale i z mitem bohatera-kombatanta. Nikulin pisze wprost, że ci, co przeżyli nieraz nie powąchali prochu, bezpiecznie zadekowani na tyłach opływali w niemieckie kiełbasy i rosyjski samogon.
Część wspomnień jest tak drastyczna, że aż groteskowa: żołnierze spali w wykopanych własnoręcznie ziemiankach, nie myli się miesiącami, czego skutkiem był wygląd armii strachów na wróble, przez brak możliwości pochówku gnili tam, gdzie ginęli – w pewnym momencie Nikulin pisze o świetnie rozpoznawalnych warstwach trupów z lata, zimy i poprzedniego lata, leżały jedne na drugich, a odróżnić je można było po mundurze letnim, bądź zimowych walonkach. Złe decyzje dowództwa przyczyniały się do narastania tych trupich hałd.
Na ziemiach wyzwolonych żołnierze brali sobie Frau jak trofea wojenne. Dewastowali domy w sposób urągający wszelkim troglodyckim standardom. Nikulin pisze o wpływie propagandy, szczególnie Erenburga, na morale i zachowanie się żołnierzy, którzy nie przypominali już ludzi, a szarańczę o nieludzkiej sile.
Te wspomnienia maja niesamowicie pacyfistyczny wydźwięk; wojna to zło, które nie rodzi niczego dobrego, a wręcz na lata skazuje ludzi i kraje na marazm, stres i traumę. Gorąco Was namawiam do sięgnięcia po te lekturę, choćby z ciekawości, jak to było w armii rosyjskiej, o której się tak źle słyszy w kontekście drugiej wojny światowej. Nikulin nie wybiela żołnierzy, nie tłumaczy ich zachowania, nie neguje zbrodni, których się dopuścili, jedynie opisuje wszystko niemal reporterskim okiem.

Zapraszam na bloga:  http://setna-strona.blogspot.com/

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Wspomnenia z getta warszawskiego

Nie wiem, czy będę się mogła otrząsnąć z takiej dawki smutku i przerażenia. Kończyłam dwie wstrząsające książki: Pamiętnik i inne pisma z getta Janusza Korczaka oraz Pianistę, czyli wspomnienia Władysława Szpilmana. Obaj byli postaciami znanymi w przedwojennej Warszawie, jeden był społecznikiem, drugi – artystą. Jeden zginął u boku wychowanków, drugi – cudem ocalał z holokaustu. Obaj – i Korczak i Szpilman – zamknięci byli w warszawskim getcie, w którym zgromadzono około 460 tysięcy osób na stosunkowo małym obszarze. Tuż przed wojną w Polsce żyło 3,5 miliona Żydów. Po wojnie zostało ich zaledwie 240 tysięcy. Systematycznie wykańczani psychicznie, a później i fizycznie, doprowadzani do nędzy, chorób, w końcu mordowani na masową skalę.
Pamiętnik Korczaka pisany jest w większości w 1942 roku, ostatni zapis datowany jest na kilka dni przed wywózką Domu Sierot do Treblinki, gdzie zginęli wszyscy bez wyjątku. Szpilman spisał swoje wspomnienia tuż po zakończeniu wojny, jeszcze „na świeżo” (pierwsze wydanie jego wspomnień było w roku 1946, ale później cenzura uniemożliwiała dalsze wydania z uwagi na niewygodne dla siebie fakty).
Janusz Korczak, lekarz, intelektualista, pisarz, propagator „wychowywania” dziecka (a nie jego „hodowania”, czy „tresowania”) był dyrektorem i wychowawcą jednego z pośród trzydziestu sierocińców i internatów, znajdujących się na terenie getta. W swoich zapiskach zostawił kronikę codziennych zmagań o egzystencję dużej grupy sierot, na tle coraz bardziej wyniszczanego getta. Bolesne są zapisy o „umieralni dla dzieci”, gdzie z 10-ciu przyjętych w tygodniu umierało dziewięć, lub wszystkie. Ale dla Janusza Korczaka dzieci to nie liczby w statystykach, a Moniuś, Reginka, czy Chaimek. Trzeba nie tylko napalić w piecu, dać jeść, oprać, podać lekarstwo, ale i przytulić, opowiedzieć bajkę o Kocie w butach. Po rozdziale Dwie trumny myślałam, że serce mi pęknie i chciałam odłożyć książkę. Nie mogłam. Taki niesamowity ładunek emocjonalny niosą ze sobą słowa Korczaka, że tylko kamień by nie zapłakał nad losem tych dzieci…
W Pianiście Szpilman wspomina Korczaka, jego odwagę i wierność ideałom. Zapiski Władysława Szpilmana napisane są z niemal dziennikarską pozbawioną zbędnych ozdobników precyzją. Muzyk pozostawia obraz getta z nieco innej strony, ale nadal jesteśmy w tym samym piekle, z którego trudno się wydostać. Pamiętam, że Roman Polański pisał, że z getta można było uciec, ale o wiele ciężej było przeżyć poza jego murami. Szpilman miał przyjaciół, którzy nie bali się narażać życia dla niego (państwo Buguccy), a także, jak już kiedyś wspominałam, trafił na „jedynego c z ł o w i e k a w niemieckim mundurze”; kapitan Wilm Hosenfeld jest bowiem ukrytym bohaterem Pianisty; do książki dołączone są fragmenty jego pamiętnika z roku 1943, które zadają kłam teorii, że o zbrodni przeciw ludzkości, którą uprawiali na ziemiach polskich naziści, nikt na zachód od Warty nie wiedział. W posłowiu napisanym przez Wolfa Biermanna (poeta, prozaik, a także dysydent niemiecki) dowiadujemy się, że ten przedwojenny nauczyciel pomógł nie tylko Szpilmanowi, ale innym Polakom.
Obie książki powinno się przeczytać. Każdy powinien po nie sięgnąć, jak sięga się po wstrząsające Medaliony Nałkowskiej. Obie książki są świadectwami woli życia i bezinteresownej ofiarności w opozycji do ludzkiego okrucieństwa.
Jeszcze taka mała dygresja na koniec. W Pianiście Polańskiego role tytułową zagrał Adrien Brody, którego dziadek jeszcze przed wojną przyjechał do Stanów. Tylko on przetrwał; cała rodzina zginęła w obozach śmierci. A ileż było takich rodzin, z których nie przetrwał nikt…

Więcej na stronie:  http://setna-strona.blogspot.com/

Miasto złodziei - David Benioff

David Benioff jest hollywoodzkim scenarzystą, znanym między innymi z ostatniej serii kultowej Gry o tron. Jest również autorem książki 25. godzina, która została sfilmowana przez Spike'a Lee. Benioff jest również potomkiem rosyjskich emigrantów, o czym może świadczyć nie tylko nazwisko, co wspomnienia dziadka Davida, Lwa Beniowa. Nie wiem, na ile są to wspomnienia rzeczywiste (sic!), na ile licentia poetica, ale Miasto złodziej zachwyca realizmem (w posłowiu autor nawiązuje do kilku pozycji, z których czerpał natchnienie, oraz suche fakty).
Opowieść zaczyna się w sylwestra, podczas oblężenia Leningradu. Na dachu bloku Kirowa, siedemnastoletni Lew Beniow wypatruje wrogów. Nie jest wcielony do armii, jest kimś w rodzaju strażaka, a sam przyznaje, że jest "dumnym dowódcą Kirowskiej Brygady Piątego Piętra". Pech chce, że Lew schodzi z posterunku po godzinie policyjnej, w konsekwencji czego zostaje aresztowany (za coś takiego grozi śmierć!). Czekając w ciemnej, że oko wykol celi, zaprzyjaźnia się z Nikołajem Aleksandrowiczem Własowem (dla przyjaciół Kola), który cytuje fragmenty powieści nieznanego pisarza pt. Pies podwórkowy. Oczywiście można się domyślić, że do egzekucji nie dochodzi. Młodzi ludzie mają szansę, daną przez dowódcę NKWD: znalezienie tuzina jajek na weselny tort córki w oblężonym, wygłodniałym Leningradzie. 
Misja-niemożliwe obfituje w szereg i strasznych i śmiesznych sytuacji. Groteska, koszmar wojny, do tego rodząca się przyjaźń obu młodzieńców, a także... miłość Lwa do aspirującej do miana najlepszej snajperki Wiki, rudej, wygadanej partyzantki. 
Nie zdziwiło mnie to, co przeczytałam później o autorze (o jego karierze scenarzysty), książka bowiem napisana jest bardzo plastycznie i myślę, że za jakiś czas doczekamy się świetnego filmu.

Więcej na stronie:  http://setna-strona.blogspot.com/

Kolabo-song - Jean Mazarin

Tę książkę wygrzebałam przy okazji porządków na bibliotecznych półkach. ot, taki mały przegląd, po którym wyniosłam cały stosik. Książką Mazarina biorę udział w wyzwaniu Czytamy książki nieoczywiste, bo świetnie się do niego nadaje. Kolabo-song jest opisem środowiska kolaboracyjnego we Francji w czasie II wojny światowej. Niestety, czytając miałam wrażenie, że wszyscy Francuzi popierali rząd Vichy i jako oportuniści cieszyli się, że nie muszą walczyć. Mazarin nie sięga zbyt głęboko do podziemia, ot, kilka razy słyszymy wyzwisko pod adresem kochanki Niemca.
Bohaterka jest Laura Santenac. Młoda pretensjonalna kobieta bez moralności, żona lekarza-dziwkarza, która z nudów wydaje w ręce gestapo swoją pokojówkę, ukrywającą się pod fałszywym nazwiskiem Rozę Goldenberg. Przy okazji, niejako w skutek "sprzedaży wiązanej" pozbywa się również (niechcący?) znienawidzonego męża.
Laura pod wpływem znajomej, Kamili, nawiązuje relacje z towarzyskim skolaborowanym światkiem francuskiej socjety, która bawi się w najlepsze i wcina tonami pasztet strasburski jakby wojny nie było.
Plejada bardziej lub mniej niemoralnych postaci.
I pomyśleć, że w tym samym, szpitalu, w którym operował Edmund Santenac, mąż Laury, mógł operować Ravic...
Niestety, książkę oceniam dość surowo, bo spodziewałam się, że mnie porwie. Nie stało się tak jednak w skutek dość uciążliwej, jednostajnej fabuły. Gdyby autor zatrzymał się na śmierci męża Laury wyszłoby świetne opowiadanie. Niemniej jednak polecam frankofilom i miłośnikom historii wojennych.