środa, 31 lipca 2013

Nikt nie woła - Józef Hen


Historia powstania książki jest nie mniej fascynująca niż sama treść. „Nikt nie woła” zawiera wątki autobiograficzne i opowiada historię siedemnastoletniego chłopca z Nowolipia, który w 1939 roku ucieka z Warszawy do Związku Radzieckiego. Pierwszą część pod tytułem „Boso” powstała w 1956 roku w czasie wielkiej odwilży i miała wtedy okazję się ukazać, Józef Hen jednak postanowił dokończyć tą historię i dopisać część drugą „W butach”. Kiedy ukończył swoją powieść czas odwilży również się skończył i wydanie tej książki stało się niemożliwe. Książka żyła jednak w formie maszynopisu, wiele osób ją czytało, między innymi Kazimierz Kutz, który na jej podstawie zrealizował film pod tym samym tytułem, zmieniając jeden wątek i przenosząc akcję z Uzbekistanu na ziemie odzyskane. Autor na wydanie swojej powieści czekał 33 lata, pierwszy raz ukazała się tuż po Okrągłym Stole, w 1990 roku, a w tym roku została wznowiona przez Wydawnictwo Literackie i zaopatrzona w posłowie napisane przez samego Józefa Hena.

Bogdan Berger zwany Bożkiem, polski Żyd, uciekł przed Niemcami, a jako że nie był pełnoletni nie posiadał również żadnego dokumentu tożsamości. Oderwany od rodziny i od książek, z głową nabitą literaturą i aktorską pasją, znajduje się na trudnym, niegościnnym radzieckim gruncie. Jego tułaczka doprowadza go aż do Uzbekistanu, w samym onucach, boso. Tam bywa bardzo zimno lub bardzo gorąco, a na dodatek prawie zawsze głodno. Bożek ma takie same pragnienia, jak każdy młody chłopak, a poza tym chce wreszcie najeść się do syta, mieć porządne buty i ubranie, a także znaleźć tą jedną jedyną, wybrankę swego serca. Jakże jednak znaleźć miłość swego życia pracując w batalionie pracy, boso i w łachmanach, kiedy jedyne kobiety z którymi ma się do czynienia to na ogół proste, brudne i wulgarne dziewczyny? Wiele się jednak zmienia, kiedy Bożek stawia się na rekrutację do Armii Andersa, niestety z powodu swojego żydowskiego pochodzenia dostaje kategorię „D”, ale szczęśliwym zbiegiem okoliczności dostaje mundur i upragnione buty. Jakże wiele wtedy zależało od rzeczy, które teraz wydają się nam oczywistością – buty i ubranie. Wtedy jednak był to powrót do społeczeństwa, szansa na znalezienie pracy, szansa na przetrwanie.

Druga część książki „W butach” to historia miłości. Miłości trudnej, bo bycie polskim Żydem było wtedy jedną z najgorszych opcji, szczególnie, gdy kochało się Ukrainkę i nie miało zbyt wiele okazji, aby się spotykać. Bieda ciągle pukała do drzwi, a głód zaglądał w oczy, toteż uczucie takie wymagało wiele determinacji i poświęcenia, nie obyło się również bez potknięć. Jaki był finał tej historii? O tym pisze sam Autor w posłowiu.

„Nikt nie woła” to piękna książka napisana bez zbędnego patosu i martyrologii.
Tak, jest żal, że taki młody, zdolny i wartościowy człowiek zamiast pogłębiać swoje talenty marnuje swoje najpiękniejsze lata na tułaczce. Jednakże to książka przede wszystkim o poszukiwaniu miłości, o wierności samemu sobie i niezatraceniu podstawowych wartości, które wynosimy z domu, a które czynią nas ludźmi. Strony książki pulsują emocjami, jest sporo złości, poczucia osamotnienia i niesprawiedliwości, tęsknoty za uczuciem i ukochaną kobietą. Czyta się wspaniale, wzrusza, niemal wyciska łzy. Prawdziwa perła. Dobrze, że przez tyle lat nigdzie nie zaginęła, wielka byłaby to strata do polskiej literatury.

Dodam jeszcze tylko, że Józef Hen na swojej wyboistej drodze do publikacji „Nikt nie woła” dopisał nawet dwa wcześniejsze tomy, których akcja dzieje się w Polsce, miał nadzieję, że książka jako trzecia część trylogii przejdzie cenzurę i będzie miała szanse się ukazać. Niestety, wydarzenia marca 1968 roku znowu to uniemożliwiły. Za to „Przed wielką pauzą” i „Opór” zdobyły wówczas znaczący sukces. Właśnie zakupiłam je na Allegro za szaloną sumę trzech złotych w jednotomowym wydaniu i już się cieszę, że poznam wcześniejsze losy Bożka i jego rodziny.

Notka pochodzi z Myśli Czytelnika

poniedziałek, 29 lipca 2013

Czarny anioł - Mika Waltari

Wydawnictwo Książnica, Okładka miękka, 352 s., Moja ocena 6/6
Wspaniała, rewelacyjna powieść, na równi o wielkiej, niespodziewanej i od początku nie mającej szans miłości, jak i porywającym mieście, jakim był w połowie XV wieku Konstantynopol.
Mamy rok 1452, od kilku miesięcy trwa oblężenie miasta. Pewnego dnia do Konstantynopola przybywa rycerz Johannes Angelos. Jego celem była obrona chrześcijańskiego miasta i świata. Johannes skończył 40 lat, w XV wieku był to wiek, kiedy wielu (tych, którzy szczęśliwie dożyli) szykowało się na śmierć, wiadomo choroby, niebezpieczne życie etc. Nie inaczej jest z Johannesem. Przybył on do Konstantynopola, żeby pomóc wierze, ostatni raz spełnić swój obowiązek i najprawdopodobniej w tym mieście zakończyć życie. Los jednak lubi płatać figle i nigdy nie wiadomo, co jest komu pisane. Johannes poznaje bowiem piękną Annę Notaras, z pochodzenia Greczynkę wysokiego rodu. Ich miłość od początku skazana jest na niepowodzenie, żeby nie rzec zagładę. 
Co mnie urzekło w tej książce? Prawie wszystko, na równi postać Johannesa jak i Anny, ich miłość (taka prawdziwa, jak grom z jasnego nieba, od pierwszego wejrzenia), nieliczne wykradane ba wydzierane życiu spotkania, w trakcie których zapominają o wszystkim, o niebezpieczeństwie, o tym, że w zasadzie są bez szans, o oblężeniu miasta. 
Piękne słowa o miłości, wypowiedziane językiem epoki... 
 (...)Ujrzałem cię pierwszy raz i przemówiłem do ciebie. Było to tak, jakby przeszło przeze mnie trzęsienie ziemi (...) 
(...)Z ołowiu jest moje serce, z ołowiu jest krew w moich żyłach. Nienawidzę tego umierającego miasta, które wpatruje się ślepo w swoją przeszłość i nie chce uwierzyć, że zagłada zbliża się do jego wrót.(...)
Poza tym doskonałe, pełne szczegółów i faktów historycznych opisy Konstantynopola, miasta potężnego, przebogatego, które w XV wieku było mekką chrześcijańskiego świata, miasta, które jest o krok od zagłady, miasta, które lada moment upadnie. A upadek Konstantynopola oznaczał jednocześnie upadek pewnego stylu bycia, upadek części wpływów religii chrześcijańskiej, upadek świata i pewnej epoki. Co istotne, wszystkie fakty historyczne i większość postaci (poza Johannesem) są prawdziwe. Brawo dla autora za doskonałe przygotowanie merytoryczne. Końcowy opis masakrowanego, niszczonego, zgładzanego Konstantynopola i żyjących w nim ludzi, okrzyki Aleo he polis, czyli Miasto upadło, są niezwykle poruszające, każdego chwycą za serce. I na tym tle wielka, nie mająca szans miłość, taka jaka trafia raz w życiu i to nielicznym.
Do tego mistrzowskie dozowanie napięcia, budowanie atmosfery miłości, na równi z beznadziejnością i dążeniem do zagłady. Majstersztyk po prostu, powieść historyczna najwyższego lotu. Szkoda, że takich książek już się obecnie nie pisze. 
Zachęcam do lektury Czarnego anioła, po raz kolejny jestem po wielkim wrażeniem pisarskiego talentu fińskiego autora. Czarny anioł, to jedna z tych książek, które czyta się z zapartym tchem, a w trakcie lektury trzyma się mocno kciuki za głównych bohaterów. To także książka, o której myśli się jeszcze długo po zakończeniu lektury.

niedziela, 28 lipca 2013

Requiem dla młodego żołnierza Monte Cassino - Renee Bonneau.

 




       Walki o klasztor Monte Cassino  są jednakże  w książce jedynie tłem dla opowieści snutej przez ojca Matteo, zakonnika z opactwa cystersów w Casamari, w którym Niemcy utworzyli szpital dla swoich rannych żołnierzy. Zakonnicy opiekują się swymi wrogami z całym oddaniem wykonując wszelką niezbędna posługę łącznie z pochówkiem połączonym z modlitwą w ich intencji. Dla nich nie są to  wrogowie lecz ludzie niejednokrotnie przywiezieni w stanie krytycznym, straszliwie okaleczeni a  więc  potrzebujący pomocy i troski. Ojciec Matteo jest oprócz niemieckiego pielęgniarza  jedyną osobą  potrafiącą porozumieć się z rannymi w ich ojczystym języku co sprawia, że może im przynosić dodatkową ulgę w cierpieniu i robi to podtrzymując na duchu szczególnie umierających.

Czytaj więcej na blogu.

piątek, 26 lipca 2013

James Bond w sutannie. "Purpura i czerń" James P. Gallagher

James Bond w sutannie? Irlandzki ksiądz, który nie waha się użyć pięści, gdy ktoś go zdenerwuje? Nie dba o pozory czy zdanie swoich przełożonych. Dla niego liczy się tylko pomoc bliźnim i przykazania Boga. Człowiek, który pomógł tysiącom ludzi podczas II wojny światowej. Oto historia zapomnianego bohatera, monsiniora Hugha O'Flaherty'ego.

James P. Gallagher napisał książkę, która w sposób intrygujący i wciągający przybliża czytelnikom sylwetkę księdza, który uratował wiele istnień w trakcie Czasów Pogardy. Purpura i czerń, to jego pierwsza tak wielka publikacja, a na pewno ta, która na długie lata zapadnie w pamięci czytelników.


Innym razem (...) O'Flaherty całkowicie samodzielnie zorganizował operację wyrostka robaczkowego.

czwartek, 25 lipca 2013

Opowiem ci o wolności - Wacław Holewiński


Wacław Holewiński jest pisarzem, który porusza w swoich książkach temat, o którym ciągle mało się pisze. Ile powstało powieści dotyczących „żołnierzy wyklętych” walczących w Narodowych Siłach Zbrojnych? Niewiele. Autor „Opowiem ci o wolności” napisał wcześniej już dwie książki na ten temat. Pierwsza „Lament nad Babilonem” opowiada o losach Komendanta Głównego NSZ Tadeusza Danilewicza, a druga „Nie tknął mnie nikt” traktuje o dziejach kapitana Jana Morawca.
W „Opowiem ci o wolności” Wacław Holewiński zajął się tematem kobiet należących do NSZ, tych, o których się milczy, bo ani nie walczyły z bronią w ręce, ani nie rządziły, ani nie organizowały leśnych oddziałów. Prawda jest taka, że bez ich poświęcenia, bez ich ciężkiej pracy, podziemie nie mogłoby tak długo istnieć. Ani podczas wojny ani po. Być może wojna nie jest dla kobiet, ale bez nich niejednej wojny nie dałoby się prowadzić.

Maria „Agata” Nachtman oraz Walentyna „Platerówka” „Żabka” Stempkowska to postacie autentyczne. Autor pozbierał strzępki wiadomości o nich, rozmawiał z Jerzym Nachtmanem, a także korzystał z nagrania Jerzego Kułaka z Walą Stempkowską dla Archiwum Wchodniego Ośrodka Karta. Reszta jest fikcją literacką. Wiadomo, że obydwie odsiadywały swoje wyroki w Fordonie w tym samym czasie, ale nie ma żadnego dowodu na to, że się znały, a tym bardziej przyjaźniły, jak to jest w powieści.
„Agata” pochodząca z Mińska Mazowieckiego, „Żabka” z Brześcia, później mieszkająca w Białymstoku. Obydwie wychowane w patriotycznych rodzinach, w których Bóg i Ojczyzna wiele znaczyły. To te mocne, polskie korzenie powodowały, że za sprawą swoich braci stały się kolejnymi oczkami w sieci konspiracji. Kiedy składały przysięgę NSZ, te słowa dla nich znaczyły wszystko, bo przysięga była przysięgą. Walczyły nie tylko podczas wojny, ale także po jej zakończeniu, bo dla nich wojna wciąż trwała, wszak Polska znajdowała się wciąż pod radziecką okupacją. Nikt ich nie zwolnił z przysięgi, a więc swoją postawą dawały świadectwo, że wciąż wierzą i walczą o wolną Polskę. To ich doprowadziło do ubeckich katowni, a Walę jeszcze podczas wojny na przesłuchania w gestapo, a potem do obozu w Ravensbrück. Widziały i przeżyły wiele, były świadkami jak pękają najsłabsze ogniwa podziemnego świata. Te mocniejsze również. One się nie ugięły i zapłaciły za to. Nie tylko trzyletnim więzieniem, ale całym swoim życiem, którego nigdy rodzinnie sobie nie ułożyły, a i zawodowo nie powodziło im się dobrze. Gdyby nie okupacja, a szczególnie powojenna działalność w podziemiu, mogłyby być normalnymi, szczęśliwymi kobietami, takimi z poukładanym życiem, bez tygodniowego meldowania się na UB czy MO, bez przesłuchiwań z doskoku, wyzwisk. A nazywane były „faszystowskimi świniami”, były obywatelami najniższej kategorii.

„Opowiem ci o wolności” to  ważna i dobra książka. Czasami drażniło mnie migawkowe przedstawienie życia Marii i Wali, czasami brakowało pomiędzy nimi jakiegoś emocjonalnego spoiwa. Zdaję sobie jednak sprawę, że odtworzenie historii tych dwóch bohaterskich kobiet nie było łatwe. Nie każdą białą plamę da się załatać pisarską fantazją. Wacławowi Holewińskiemu mrówczą pracą udało się zrobić i tak dużo. Ile takich kobiet zaginęło bez śladu, ile rozstrzelano czy powieszono – nie dowiemy się nigdy.
W książce padają słowa wypowiedziane przez Walę: „Polska jest w nas. (...) To nie ci, którzy rządzą”. Ilu z nas tak jeszcze myśli? Wielu oddało za to życie. Pamiętajmy o tym.


Notka pochodzi z Myśli Czytelnika

środa, 24 lipca 2013

Wacław Holewiński "Opowiem Ci o wolności"

                                                     





II wojna światowa to okrutne, tragiczne wydarzenie w dziejach ludzkości. Sprawiła, że cały system wartości, jaki do tej pory wypracował człowiek, wszystkie dobra, które zdążył zdobyć legły w gruzach. Przyszłość Polski, przyszłość świata stanęła pod znakiem zapytania. Dobro-zło, radość-cierpienie, życie-śmierć, przestały być odróżniane, stały się pustymi słowami. Jednak nie wszyscy poddawali się. Niektórzy walczyli, nie pozwalali na zniszczenie siebie, na utratę wszelkich wartości. Walczyli, chociaż walka nie była równa.Próbowali choć trochę osłabić nieprzyjaciela i mieli poczucie, że są potrzebni, że ich czyny nie idą na marne.


Wacław Holewiński w swojej nowej powieści „Opowiem Ci o wolności” ukazuje nam losy dwóch początkowo zupełnie sobie obcych dziewczyn, Marii Nachtman i Walentyny Stempkowskiej. We wrześniu 1939 roku wstąpiły do walczącego podziemia, Narodowych Sił Zbrojnych.

Maria pseudonim „Agata” pochodziła z Mińska Mazowieckiego. Była córką inżyniera, pracownika huty szkła, siostrą Jerzyka, również zagorzałego działacza NSZ. Pełniła funkcję łączniczki. Roznosiła meldunki, rozwoziła gazety. Pomagała również w szpitalu, jako wolontariuszka i przyszła pani doktor. Robiła opatrunki, pomagała podczas operacji. Nieoficjalnie, po godzinach wolontariatu leczyła rannych żołnierzy z „leśnych oddziałów”, ukrywających się na melinach.
Wala pseudonim „Platerówna” a później „Żabka”. Urodziła się w Brześciu, skąd jako mała dziewczynka przeprowadziła się do Białegostoku. Była córką architekta, siostrą „Gienia” walczącego również w oddziałach NSZ, kurierką. Roznosiła wiadomości, leki, bandaże.

W 1945 roku dziewczyny przekonane były, że nareszcie są wolne, że całe zło związane z wojną już przeminęło. Chciały zacząć nowe życie. Zapomnieć o głodzie, strachu przed utratą życia. Chciały nareszcie być kochane, założyć rodzinę, mieć dom, dzieci. Ich marzenia były takie banalne.

Niechby było biednie, ale u siebie. Bez polityki, bez ciągłego drżenia o siebie. Dzieci do szkoły, jakiś gar zupy, wszyscy przy stole. Posłuchać muzyki, czasem potańczyć, prezenty na święta, kolędy.”

Niestety „szybko musiały zweryfikować swoje marzenia” Wstąpiły do Narodowego Zjednoczenia Wojskowego, gdzie kontynuowały swoją walkę wobec komunistycznego wroga. Walkę, która zniszczyła im zdrowie, zrujnowała karierę zawodową, życie prywatne...W krótkim czasie obie zostały aresztowane. Przetrzymywane w okrutnych warunkach w aresztach Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, ciągle przesłuchiwane, bite, maltretowane, poniżane, torturowane, dzielnie znosiły tę gehennę...

Obie dziewczyny są postaciami autentycznymi. Wychowane w katolickich rodzinach, gdzie miłość i wiara w Boga, a także patriotyzm były przekazywane z pokolenia na pokolenie. Niestety ich losy, bohaterstwo nie zostały szczegółowo udokumentowane. Autor odtwarzał życiorysy kobiet na podstawie strzępków informacji dodając od siebie wiele zmyślonych wątków, ale istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że często pokrywają się one z prawdziwą wersją życia Marii i Wali.

Wacław Holewiński swą powieść podzielił na dwa główne działy. Jeden to historia Marii, w drugim mamy opisane życie Walentyny. Każdy z działów ma kilkustronicowe rozdziały opatrzone króciutkim wstępem, napisanym kursywą, umieszczonym w górnym prawym lub lewym rogu książki. Pierwszy raz spotkałam się z tak ciekawym, nowatorskim sposobem pisania. Początkowo nie wiedziałam o co chodzi, czułam się zagubiona, tym bardziej, że każdy wstęp w części opisującej Marię podpisany jest imieniem Wala, a w części opisującej Walentynę, Maria.
Wprowadzenie jest ważne, gdyż zawiera całą puentę, a rozdział stanowi jej rozwinięcie. Bez przeczytania wstępu możemy troszkę się pogubić, gdyż autor nie opisuje dzień po dniu życia bohaterek. Przeskakuje o kilka dni, miesięcy opisując te najważniejsze momenty życia dziewcząt.W książce nie mamy również przedstawionych dokładnie faktów z wojny, opisów walki, zniszczeń.O tym czytamy jakby między wierszami, to nie stanowi głównej wartości treści. Autor przede wszystkim skupia swoją uwagę na życiu kobiet, a szczególnie na momentach kiedy dziewczyny są aresztowane i przesłuchiwane. Dlaczego akurat na kobietach, skoro to mężczyźni głównie wydawali rozkazy i grali pierwsze skrzypce w NSZ i NZW? Dlatego, że większość dziennikarzy, autorów poczytnych powieści pomija fakt, że kobiety również z wielkim poświęceniem, odwagą i determinacją podejmowały walkę z wrogiem.

Wszyscy jesteśmy im winni najwyższy podziw. Jak by nie zabrzmiało to patetycznie-bez nich Polska byłaby inna”
Po przeczytaniu "Opowiem Ci o wolności" jestem ogromnie wzruszona i nie ukrywam, że były momenty, kiedy łzy pojawiły się na moich polikach. Serce mi drżało, dłonie zaciskały się w pięści, a przez umysł przebiegały myśli "jak można, w tak okrutny sposób traktować drugiego człowieka".
Dowiedziałam się wielu ciekawych faktów dotyczących działalności organizacji NSZ i NZW, bo w latach kiedy uczęszczałam do szkoły, na lekcjach historii nie podejmowało się rozmów na powyższe tematy. Myślę, że każdemu z nas przydałaby się odrobina lekcji historii, a szczególnie tym, którzy podobnie jak ja, nie znali wielu szczegółów dotyczących dziejów „żołnierzy wyklętych” Pamiętajmy o nich, bo przecież większość z nich już nie żyje i jeżeli my nie będziemy przekazywać sobie tych wiadomości z pokolenia na pokolenie, to za kilkadziesiąt lat nikt nie będzie wiedział, o tym, że kobiety również, a może przede wszystkim były dzielne i potrafiły walczyć!!

niedziela, 21 lipca 2013

Śród żywych duchów

Turkot wozu konnego towarzyszył ostatnim chwilom życia i pierwszym po śmierci straconym w więzieniu na Rakowieckiej w latach 1945-1955. Przez władze komunistyczne uznani za zdrajców, nie byli to bohaterowie bezimienni, ale kaci próbowali odrzeć ich z człowieczeństwa, godności. Ciała trafiały do anonimowych grobów, by pamięć o nich zaginęła, by nikt nie przywoływał ich nazwisk, by wszelki ślad po ich istnieniu został zatarty. Tak się jednak nie stało.
Małgorzata Szejnert reporterka i pisarka w roku 1990 wydała w Londynie książkę Śród żywych duchów, która w Polsce ukazała się w 2012 r. Jak o niej pisze autorka: „Mówi ona o tym, jak trudno było odkrywać to, co zatajano przez dziesięciolecia. Im dalej od tamtych lat, tym bardziej zapominamy o panującym wtedy milczeniu. Albo o nim nie wiemy. (…) książka powinna pozostać swego rodzaju dokumentem – o ówczesnym stanie wiedzy, o zacieraniu pamięci, o tym, jak w okresie przełomu odzyskiwano zdolność mówienia, i o tym, czego się już nie dowiemy” (s. 380). W polskim wydaniu nie ma zatem nowych danych i faktów, które od pierwszej publikacji zostały ustalone, tylko w aneksie dodana została lista 239 straconych na Mokotowie w latach 1945-55.
Więcej na blogu Hominem Quaero

Stangret jaśnie pani - Stanisława Fleszarowa-Muskat


Wiele, wiele lat temu podczas upalnych wakacji na wsi mościłam sobie miejsce pod jabłonką. Musiał być koc, coś do picia, owoce pozbierane z ogrodu oraz powieść Stanisławy Fleszarowej-Muskat zabrana w tajemnicy przed Mamą z jej biblioteczki. Ciepło robi mi się na sercu na wspomnienie tego lata, słońca i błogiego czasu z książką. „Czarny warkocz”, „Kochankowie róży wiatrów”, „Most nad rwącą rzeką”, „Lato nagich dziewcząt”. Takie było moje lato. Sentyment do tych czytadeł pozostał, a niedawno rozmawiałam z kimś, kto wspominał książkę „Stangret jaśnie pani”. Nie czytałam jej wcześniej, więc postanowiłam to nadrobić. Wszak byłam na urlopie, słońce świeciło, trawa zapraszała, tylko tej jabłonki już nie było.

W Warszawie trwa Powstanie Warszawskie, coraz więcej ludności ucieka ze stolicy, cześć zostaje złapana i wtłoczona do obozu w Pruszkowie. Tylko nielicznym udaje się stamtąd zbiec. W Łęgowie, miejscowości nieopodal Warszawy, pojawia się Olga – uciekinierka z płonącej Warszawy. Trafia do miejsca, z którym wojna obeszła się niezwykle łaskawie. W pałacu mimo niemieckiego zarządcy, władzę wciąż sprawuje pani Zgorzeniecka, a życie w majątku biegnie jak przed wojną. Olga najpierw trafia do domu Tymona, stangreta jaśnie pani, wdowca i ojca Zuzanki i Adasia, który jednak zaprowadza ją do pałacu pod opiekę pani Zgorzenieckiej. Tajemnicza, smutna Olga budzi wiele uczuć w Tymonie, mimo dzielącej ich przepaści klasowej i intelektualnej, ona sama zaś wciąż czeka na swojego Stacha – męża lotnika, który od początku wojny latał w RAF-ie i słuch po nim zaginął.
Później wszystko toczy się bardzo przewidywalnie, Tymon zakochuje się w Oldze, ona wciąż tęskni za swoim mężem i pozostaje mu wierna. Taka nierealna miłość mogła Tymona zniszczyć, on jednak po wojnie rósł i piął się w górę drabiny społecznej zostając nie tylko zarządcą majątku Zgorzenieckiej, ale także posłem na sejm. Zaś Olga traci swój majątek w Warszawie i zostaje wzdychającą do przedwojennych marzeń nauczycielką, drewnianą niczym Izabela Łęcka. Olga tylko początkowo wzbudziła we mnie ciepłe uczucia, później pojawiło się rozczarowanie i zniecierpliwienie jej osobą. Chyba powinnam być pod wrażeniem, że tyle lat czekała na swojego męża, a jednak nie potrafiłam.

W książce Fleszarowej-Muskat najbardziej podobał mi się obraz wojennej Warszawy oraz warstwa obyczajowa dotycząca polskiej wsi. Dobrze zostały opisane przemiany, które zachodziły w ludziach pod wpływem władzy ludowej, ci którzy jeszcze wczoraj kochali i szanowali panią Zgorzeniecką następnego dnia pluli jadem, nienawiścią i kreowali się na najbardziej uciemiężonych i pokrzywdzonych. Jakże wyrywali się do życia w pałacowych pokojach, a kompletnie nie potrafili się do takiego życia przystosować! Jakze grabili tą ziemię nie szanując absolutnie dekretu, który stanowił o podziale majątków!

„Stangret jaśnie pani” czytany tego lata nie wzbudził  we mnie takich uczuć, jak inne książki Stanisławy Fleszarowej-Muskat, a okres powojenny w książce wręcz mnie drażnił. Pewnie za sprawą odrealnionej Olgi. Książka średnio mi się podobała, więc będę dalej szukała swojego letniego czytadła. 

poniedziałek, 15 lipca 2013

"Życie w słoiku. Ocalenie Ireny Sendler" Jack Mayer






autor: Jack Mayer
wydawnictwo: AMF Plus
tytuł oryginału: Life in a Jar. Irena Sendler Project
data wydania: 8 maja 2013
liczba stron: 432
moja ocena:  6 ! / 6










Skończyłam czytać... znów jest 3.15 w nocy... dobrze, że to sobota... ale nie napisze nic przez kilka dni...
....




O KSIĄŻCE

"Życie w słoiku" to opowieść wielowymiarowa i wymykająca się kryteriom czasu i przestrzeni. To opowieść
Irena Sendler
o trzech amerykańskich nastolatkach, które z inspiracji i za namową swojego nauczyciela zajęły się realizacją projektu o nieznanej światu bohaterce z Warszawskiego Getta - Irenie Sendler. Dlaczego ją wybrały? Początkowo zaintrygowane rzekomym błędem w druku - w krótkim artykule znalazły informacje, że uratowała 2500 dzieci. Niewiarygodne! 250 - to możliwe, ale 2500 to musi być błąd w tekście. Gdyby to była prawda, to oznacza, że uratowała więcej ludzi niż Oskar Schindler, a jego przecież wszyscy znają! Dlaczego więc ona jest nieznana światu? Sprawdziły, poszukały, zainteresowały się... zadzwoniły do wszystkich możliwych instytucji zajmujących się Holokaustem i... mało, kto wiedział coś więcej o Irenie Sendler. Postanowiły zatem napisać krótką sztukę o tym, jak ratowała dzieci, a ich prawdziwe nazwiska zapisywała na karteczkach, które następnie wkładała do słoika i zakopywała pod jabłonią... sztukę o Irenie, o ratowaniu dzieci, o matce - p. Rosner, która musi swoje dziecko oddać... Szukały dalej, czytały książki, rozmawiały z ludźmi ocalonymi z Zagłady.

Trzy dziewczyny: Megan Stewart, Elizabeth Cambers i Sabrina Coons - każda ze swoją własną, trudną historią, każda w jakiś sposób identyfikująca się z projektem, sztuką i wreszcie z samą Ireną Sendler. Rok 1999 - początek projektu, dziewczyny mają po 14-16 lat. Sztuka Life in a Jar, mimo, że trwa tylko 15 min i dziewczyny graja po kilka ról jednocześnie odnosi ogromny sukces, zdobywa nagrodę, a grana wielokrotnie powoli wydobywa na światło dzienne postać Ireny Sendler. Dlaczego to takie dziwne? Bo trzy nastolatki z ubogiego regionu Ameryki wstrząsnęły światem! Jeden z rabinów podczas ich wizyty w Polsce tak skomentował projekt i to, co zrobiły:

 "Wiecie (...) to jest moment ostateczne zemsty na Hitlerze. Protestanckie dzieci czczą katoliczkę ratującą żydowskie dzieci w Getcie warszawskim i dają przedstawienie w żydowskim teatrze w Warszawie. A filmuje to niemiecka telewizja" (s. 385)

 Ale wróćmy do książki... Druga, obszerna jej część to przeskok w historii. Znów jesteśmy w Warszawie lat wojennych. Poznajemy młodą Irenę Sendler, ale i jej współpracowników - całą siatkę zaangażowaną w ratowanie Żydów. Brutalna prawda wygląda następująco: żeby uratować jedno dziecko żydowskie, trzeba było współpracy dziesięciu Polaków i dwóch Żydów; żeby je wydać wystarczył jeden donos, a cała rodzina została na miejscu zabita. Poznajemy również historie wielu żydowskich rodzin, tych, które oddały Irenie (pseudonim Jolanta) swój jedyny skarb - dziecko i tych, które nie zdążyły tego zrobić, bo jeszcze jedną noc matka chciała mieć dziecko przy sobie, aby rankiem je oddać. SS przyszło pierwsze... Poznajemy ich dramat, nadzieję, zagładę... Z kart książki wyłaniają się  kolejni bohaterowie, którzy mówią o tych trudnych czasach, o poświęceniu, o byciu przyzwoitym, o solidarności z ciemiężonymi, z potrzeby serca, z buntu, krzyku i wołania o sprawiedliwość. To m.in. Jan Karski, Władysław Bartoszewski i Janusz Korczak. Jest też wielu innych, bez których Irenie Sendler byłoby trudno wynieść z Getta choćby jedno dziecko...


Irena Sendler i uczennice z Kansas


Ostatnia cześć książki to powrót do współczesności... Ale czy aby na pewno? Ku ogromnemu zaskoczeniu dziewczyn, z nawet i ich profesora, po wielu miesiącach bezowocnych poszukiwań, nadchodzi wiadomość z Polski, że Irena Sendler żyje, mieszka w Warszawie, ma 90 lat. Potem następuje wzruszająca wymiana listów i kilka podróży do Polski. Niekończące się opowieści o wojnie, o dzieciach, o matkach które musiały te dzieci oddać.. Sama Bohaterka tak mówiła przed śmiercią:

"Żałuję wielu rzeczy... ale moje największe niepowodzenie to że nie zrobiłam nic więcej... że nie zdołałam uratować więcej tych dzieci, że nie odnalazłam ich po wojnie. Często miewam koszmarne sny, w których dzieci płaczą, kiedy je zabieram od rodziców. I wspominam te, których nie wzięłam. Jestem już bardzo stara. Widzę doskonale, co mi się nie powiodło. (,...) Wiele wspomnień dręczy mnie i po tyli latach ciąży mi ogromnie na sercu. Teraz wam powiem coś, w co nie uwierzycie, ale to prawda. Widziałam kiedyś w Getcie, jak matka przerzuca swoje dziecko za mur. Wyobrażacie sobie?" (s. 354n.)



Kilka dni myślałam o książce i o bohaterach tej opowieści. Na początku byłam wściekła na cały świat!
wejście do krematorium w Auschwitz-Birkenau  (fot. Anna M.)
Przyznaję, że choć kilka dobrych lat zajmowałam się tematyką Holokaustu i w Auschwitz bywałam co najmniej raz w miesiącu, to jednak kolejny raz byłam wściekła, że ludzie ludziom potrafili takie piekło zgotować. Nigdy ta złość mi chyba nie minie. Potem płakałam, chyba z bezsilności. Kolejne przeczytane strony i przyszła fascynacja bohaterstwem ludzi walczących z okupantem i chęć nauczenia się czegoś o byciu przyzwoitym, o skromności, o odwadze. Od Ireny Sendler? Również, choć dla mnie od wielu lat ona nadal pozostaje niedościgłym wzorem. Więc od kogo? Od tych zwykłych dziewczyn: tych współczesnych nastolatek z Ameryki, ale i tych bohaterek sprzed lat: łączniczek z getta, kurierek, pracownic Opieki Społecznej, tych wszystkich ludzi, którzy wierzyli, że nie wszystko można zniszczyć, że trzeba walczyć o dobro, o to w co się wierzy, choćby nikt już nie wierzył. Co jeszcze czułam? Strach, że może się coś tak okropnego powtórzyć. Niewiarygodne i mało prawdopodobne? Czyżby?  Dziś również nie mało jest osób mówiących kto ma prawo żyć, a kto nie. Są tacy, którzy decydują o prawach człowieka, nie szanują godności, prześladują ze względu na kolor skóry, religie, pochodzenie... Często się tego boję...



"Kto nie pamięta historii, skazany jest na jej ponowne przeżycie" George Santayana

Czytałam książkę i wstydziłam się! Oj tak!!! Najbardziej tego, że Irena Sendler przez te wszystkie lata była
zapomniana, nikt o niej nic nie wiedział, milczano. Dopiero trzy nastoletnie uczennice z jakiegoś maleńkiego miasteczka w Kansas wywołały burzę i cały świat oddał jej należny hołd. Otrzymała nawet Order Orła Białego! Została nagle zgłoszona do Pokojowej Nagrody Nobla, powstały fundacje jej imienia, projekty, a ludzie przez nią uratowani zaczęli mówić i wspominać! Trzy Amerykanki... A gdzie byliśmy my, Polacy? WSTYD!!! Do dziś wolimy milczeć i nadal nie rozliczyliśmy się z  trudnym i bolesnym tematem Zagłady Żydów na naszych ziemiach podczas wojny i po wojnie. Wolimy o tym nie myśleć, zamieść pod dywan, poczekać, aż wszyscy zapomną...


Zbyt wiele jest myśli na temat tej książki, żeby je tutaj wyrazić. Mogę tylko powiedzieć DZIĘKUJĘ. Irena Sendler uratowała 2500 żydowskich dzieci, trzy nastolatki z Kansas uratowały Irenę, wszystkie razem z tysiącem ludzkich istnień, tych opisanych w książce i przemilczanych, ratują mnie... kolejny raz... codziennie... Gdy spoglądam na archiwalne zdjęcia Ireny Sendler widzę silną, młodą kobietę, upartą i wiedzącą czego chce od życia. Setki razy oglądałam nagrania i wypowiedzi Ireny z ostatnich lat jej życia. Mimo tego wszystkiego, co wycierpiała w czasie i po wojnie, mimo koszmarów, wydaje się być radosną i skromną osobą o oczach pełnych życia i blasku...



Irena Sendler zmarła 12 maja 2008 r. - miała 98 lat.



                                            
fragmenty sztuki "Życie w słoiku"




W 2009 r. powstał film  "Dzieci Ireny Sendlerowej" oparty na książce Anny Mieszkowskiej „Matka dzieci Holocaustu”. Zagrała w nim plejada gwiazd polskiego i amerykańskiego kina.  











Kilka linków:






Anna M.
mój blog: annamatysiak.blogspot.com
eioba



Czerń i purpura - Wojciech Dutka

Ona była córką żydowskiego prawnika, młodą, piękną i pełną życia. Gdy przedwojenną Słowację zalała fala antysemityzmu, a ojciec dziewczyny utracił prawo wykonywania zawodu, nie zawahała się postawić na szali swojej reputacji i zatrudnić w kabarecie, gdzie też rozkwitł w pełni jej talent estradowy. Mając na utrzymaniu całą rodzinę, wbrew wszelkim przeciwnościom losu, z podniesionym czołem znosiła kolejne upokorzenia. Aż do tego pamiętnego dnia, gdy przemocą zapakowano ją do bydlęcego wagonu i wywieziono w nieznaną dal.

On był rodowitym Austriakiem, bratem komunisty, synem oportunisty i wnukiem umiarkowanej zwolenniczki nazizmu. Na fali poanschlussowego entuzjazmu wstąpił do Hitlerjugend, a gdy już trochę podrósł - do SS. Po wybuchu wojny postawiony przed wyborem - front wschodni albo służba w obozie koncentracyjnym, decyduje się na tą drugą opcję.

Spotkali się w miejscu, którego nazwa do dziś jeży ludziom włos na głowie. Miejscu, nad którego bramą wciąż widnieje napis "Arbeit macht frei". Miejscu, gdzie królowały rozpacz, cierpienie i śmierć, ale nie mogło być mowy o miłości. Ale czy aby na pewno?

Rok 1942. Młodemu esesmanowi wpada w oko Milena Zinger, żydowska więźniarka o nieprzeciętnym talencie wokalnym. Nim Austriak zdąży się połapać we własnych uczuciach, zakochuje się w niej po uszy. Ona, początkowo wstrząśnięta i zniesmaczona tym faktem, po namowach koleżanki postanawia wykorzystać afekt ze strony wroga w celu niesienia pomocy współwięźniom. Wkrótce przestaje widzieć w swoim adoratorze tylko i wyłącznie potwora, a początkowa wdzięczność w końcu przerodzi się w coś więcej...

Brzmi niewiarygodnie?

A tymczasem ta historia wydarzyła się naprawdę. I właśnie na jej motywach została napisana powieść "Czerń i purpura".

Czytaj dalej...

poniedziałek, 8 lipca 2013

"Życie na przekór cieniom" Martin Bormann syn



Trudna lektura... 



Warto pomyśleć o ludziach, których historia postawiła w takich a nie innych okolicznościach. Zamiast oceniać i krytykować, może warto przeczytać i posłuchać, co mają do powiedzenia... Rodziców się nie wybiera, ale co zrobić, gdy ojcem jest Martin Bormann? Jak patrzeć na świat i Boga, gdy ojcem chrzestnym jest Hitler? Z tymi pytaniami musiał zmierzyć się Martin Bormann syn. Oprócz ciepłych wspomnień  sielskiego dzieciństwa, są też dramatyczne opisy dorastania w cieniu zbrodni. 
Martin z rodzicami odwiedza gospodarstwo Rudolfa Hessa w Berchtesgarten. - "Gospodyni domu zaprowadziła nas do pokoju na poddaszu. Był to szczególny pokój, urządzony przedmiotami z ludzkich szczątków. Zobaczyłem lampę, której abażur wykonano z pergaminu z ludzkiej skóry, taboret, którego nogi zrobiono z kości, zaś siedzenie z miednicy, stół z blatem z ludzkich kości i ekskluzywne wydanie \"Mein Kampf\" Adolfa Hitlera oprawione w zieloną skórę, ręcznie spisane na pergaminie z ludzkiej skóry. Opuściliśmy ten dom bardzo szybko. To, co wtedy zobaczyłem, było następstwem zbrodni popełnionych tu, w Oświęcimiu, i innych obozach".

Po latach syn zbrodniarza bierze udział w pracach grupy "Dzieci oprawców - dzieci ofiar". Wspólnie z prof. Danem Bar-Ona z Uniwersytetu  Ben Guriona w Beerszewie pracował na rzecz pojednania i dialogu.


 Dziś jedna myśl z książki Martina Bormanna jr:

"Jezus, Chrystus-Mesjasz, jest dla wszystkich. On nie jest Rzymianinem, ani Grekiem, ani człowiekiem Zachodu, ale z woli Boga Ojca zechciał być Żydem "ziemi ojców". Jego życie jest Jego ludzkim życiem tylko w tym narodzie i z żydowskimi pismami świętymi. (...) Dopiero po zetknięciu z chrześcijańską i żydowską egzegezą Nowego Testamentu (...) odkryłem Żyda Jezusa, a tym samym nowe podejście do sprawy... "

Znalazłam w sieci kilka artykułów o Martinie Bormannie jr.

Podać rękę po Auschwitz
zbrodnia i pojednanie
Marsz żywych 


 Zaciekawił mnie zwłaszcza film dokumentalny o jego spotkaniu w Auschwitz z ks. Romualdem Jakubem Wekslerem-Waszkinelem. Film "Marsz żywych" powstał w 2003 roku, ale odkryłam go w sieci dopiero teraz. Historię ks. Wekslera-Waszkinela znałam, ale nie wiedziałam, że się spotkali i to właśnie w Auschwitz. Poruszający dokument, jeszcze bardziej poruszająca historia...



                                                         fragm. dok. "Marsz żywych"


Anna M.
annamatysiak.blogspot.com


Karol Bunsch – Imiennik

Karol Bunsch
Imiennik: Śladem pradziada; Miecz i pastorał
Wydawnictwo Literackie, 1979

Ze wszystkich powieści piastowskich Bunscha największy sentyment mam do Imiennika. Datuje się on jeszcze z czasów pierwszego czytania, gdzieś w czasach dziecięctwa nieledwie. Może przez urok Bolesława, księcia pięknego i dumnego, którego postać była uosobieniem dziewczęcych marzeń o królewiczu z bajki, a może po prostu Imiennik wyróżnia się czymś wśród powieści Bunscha, bo i teraz oceniłam go najwyżej z dotychczas powtórzonych.
Koniec rządów Kazimierza Odnowiciela i początek panowania młodego Bolesława to czas dla Polski stosunkowo spokojny. Książę Kazimierz starał się podnieść kraj z kryzysu, wywołanego bratobójczymi walkami nękającymi naród za życia Mieszka II i po jego śmierci, a młody książę Bolesław skupił się na podniesieniu rangi Polski i uniezależnieniu jej od cesarstwa. Umiejętnie dobierał sojuszników i podburzał wrogów, by mieć spokój od zachodu. Aktywnie włączał się w wewnętrzne rozgrywki sąsiednich krajów, osadzał swoich kandydatów na tronach Rusi i Węgier, „pomagał” zaprowadzić odpowiednie rządy. Odważny, przewidujący i śmiały w działaniu, zyskał sławę przedniego wojownika i wodza. Z czasem jednak w postępowaniu króla zaczęły dominować zapalczywość i porywczość, okraszone nadmierną dumą i pychą, prowadząc go do zguby, a kraj do podziału. Niestabilne, choć twarde rządy Bolesława skłoniły możnowładców do buntu i szukania bardziej podatnego na wpływy i dającego sobą powodować władcy w osobie młodszego brata króla, Władysława Hermana.
Bunsch przedstawił Bolesława jako władcę szlachetnego i mądrego, godnego następcę wielkiego pradziada-imiennika, podobnego mu nie tylko męstwem i odwagą w boju, ale i wyglądem zewnętrznym i postawą, kolorem jasnych włosów się tylko różniącym. Szczodry i pyszny, „jednakowo wyniosły w szczęściu i w bólu”, porywczy i szybki w decyzjach i działaniu, umiejętnie wykorzystujący spór między papiestwem i cesarstwem w celu odzyskania korony, potrafi zjednać sobie wiernych przyjaciół, ale i zniechęcić stare i nowe rody, upatrujące w silnym panu własną słabość i poddaństwo.
 

Czytaj dalej...

wtorek, 2 lipca 2013

Podsumowanie czterech miesięcy!


Kochani, troszkę nazbierało się zaległości w związku z miesięcznymi podsumowaniami Waszych osiągnięć. Nie przedłużam więc, tylko przedstawiam wyniki Waszej wyzwaniowej pracy :)

MARZEC
W marcu wyzwanie ukończyło 9 osób i mogliśmy przeczytać aż 19 nowych i bardzo ciekawych recenzji!

A oto wyniki uczestników:
Kruszynka - 5 recenzji
Imani - 4 recenzje
Nutinka - 3 recenzje
anetapzn - 2 recenzje 
Filety z Izydora - 1 recenzja
Halinka - 1 recenzja  
moleslaw - 1 recenzja
natanna - 1 recenzja
Silwercross - 1 recenzja
 

KWIECIEŃ
W kwietniu udało się ukończyć wyzwanie 6 uczestnikom, którzy przedstawili nam 12 recenzji.

Oto wyniki:
Imani - 4 recenzje
anetapzn - 3 recenzje
Krasnoludek - 2 recenzje
Iza - 1 recenzja
Jenah - 1 recenzja
Nutinka - 1 recenzja


MAJ
W maju udało się ukończyć wyzwanie 5 uczestnikom, którzy przedstawili nam 11 recenzji.

Oto wyniki:
Imani - 3 recenzje
Iza - 3 recenzje
Nutinka - 3 recenzje
anetapzn - 1 recenzja
Franca - 1 recenzja


CZERWIEC
W czerwcu udało się ukończyć wyzwanie 6 uczestnikom, którzy przedstawili nam 12 recenzji.

Oto wyniki:
Nutinka - 4 recenzje
Imani - 3 recenzje
Blank-Librophilia - 2 recenzje
Anytsuj - 1 recenzja
Iza - 1 recenzja
moleslaw - 1 recenzja


Gratuluję serdecznie wszystkim uczestnikom, zwłaszcza naszym zwyciężczyniom - Imani, Izie, Kruszynce i Nutince! :)

poniedziałek, 1 lipca 2013

Droga donikąd - Józef Mackiewicz

"Droga donikąd" może nie jest najlepsza do rozpoczynania znajomości z twórczością Józefa Mackiewicza, natomiast jeśli chce się zrozumieć jego twórczość okołowojenną i powojenną nie można tej książki pominąć. 
Niemal w każdym okruchu publicystyki widać, że Mackiewicz ocenia zjawiska i ludzi biorąc pod uwagę ich stosuek do komunizmu i właśnie w "Drodze..." znajdziemy źródła tej graniczącej z obsesją postawy.
Książka oparta jest na przeżyciach pisarza z czasów pierwszej sowieckiej okupacji wileńszczyzny (czerwiec 1940 - czerwiec 1941). Ominęły go wprawdzie przeżycia najbardziej drastyczne (czyli wywózki i Sybir) - kontakty z NKWD zakończyły się na jednym przesłuchaniu, nie został wywieziony, jednak doświadczenia z tego roku życia, były wystarczające nie tylko do tego, żeby wyleczyć się ze wszelkich złudzeń raz na zawsze (dlatego też, w przeciwieństwie do swojego brata Stanisława, nawet nie rozważał powrotu do PRL), ale żeby swoje indywidualne przeżycia uogólnić i wyciągnąć z nich wnioski co do funkcjonowania całego systemu komunistycznego - a dokładniej: psychologii komunizmu.

"Droga donikąd" to bowiem rzadki przykład zbiorowej powieści psychologicznej. Obserwujemy grupę ludzi, poddawanych serii bodźców przez nową władzę. Niektórzy reaguja wprawdzie w sposób niestandardowy, ale niestety - są mniejszością i ich postawa nie będzie miała żadnego wpływu na losy zbiorowości.
Mackiewicz próbuje dowieść, że metody zastosowane przez komunistów są skuteczne niezależnie od tego, na jakiej społeczności sie je wypróbuje. Po wojnie na Zachodzie dominował stereotyp, że komnizm to taka specyfika wschodnia, szczególnie pasująca do tamtejszej mentalności, niesłusznie określanej, jako niewolnicza. Dawni poddani caratu, dzięki wielosetletniemu treningowi, przyzwyczajeni rzekomo byli do posłuszeństwa.
Tymczasem Wileńszczyzna, to przecież (wówczas) część Polski, krainy wiecznych buntowników. W dodatku, jak twierdzą niektórzy bohaterowie, pod niemiecką okupacją AK odnosiło znaczne sukcesy, dlaczego pod sowiecką miałoby być inaczej?
Kluczową rolę odegrała właśnie psychologia - parafrazując autora: Niemcy swoją jednoznaczną postawą zamienili Polaków w bohaterów ruchu oporu, Sowieci zaś, dzięki pomysłowej kombinacji kija, marchewki i przyzwyczajenia ludzi do powszechnego donosicielstwa - w szybkim tempie zniszczyli wszelki opór. Do tego stopnia, że początek wywózek nie spotkał się z żadnym oporem, a jedynie z rezygnacją.

Książka, porównując ją do klocków Lego - skonstruowana jest z najprostszych elementów: zero bajerów, bardzo wiele scen jest autentycznych, Mackiewicz zasilił ją spora porcją własnych przeżyć. To głownie zapis codzienności: praca, podróże, spotkania z ludźmi i rozmowy. A w ramach szukania osobistej przestrzeni wolności- romans z sąsiadkąPPP.
Jednocześnie większość scen niesie jakieś dodatkowe znaczenia i strzępy autorskich przemyśleń. Przyznam, że sama zauważyłam je dopiero czytając publicystykę pisarza. Choćby np. scena w polskojęzycznej szkole, gdzie mamy okazję zapoznać się z przemyśleniami pisarza na temat zjawiska nacjonal - komunizmu.
Po raz kolejny u Mackiewicza - mamy tu sporo psychologii, ale bez zbędnego grzebania w głowie bohaterom.


Z czytanych dotychczas przeze mnie "Mackiewiczów" jest chyba najlepsza, wielowarstwowa, długo zostaje w głowie. Myślę, że kiedyś jeszcze do niej wrócę:).

Przy okazji - polecam recenzję "Sprawy pułkownika Miasojedowa" autorstwa Ziuty.