poniedziałek, 24 grudnia 2012

Tu - Kim Thuy


Wydawnictwo Drzewo Babel, Okładka miękka, 160 s., Moja ocena 5,5/6
Trochę czasu upłynęło od momentu,  kiedy książkę dostałam. Wiedziałam, że to będzie fascynująca, acz niełatwa lektura i musiałam trafić u siebie na odpowiedni moment, żeby w pełni ją docenić. 
Gdy ten moment nadszedł, gdy rozpoczęłam lekturę, od książki nie mogłam się oderwać. Gwarantuję, że z wami będzie tak samo.
Kim Thuy, autorka Ru ur. się w 1968r. w Sajgonie. Mając 10 lat wyemigrowała z rodzina do Kanady. Ru to jej debiut literacki, ale za to jaki. 
Pogrzebałam trochę w sieci i nie znalazłam żadnej pewnej informacji na ile książka jest pozycją autobiograficzną. Jednak od początku lektury towarzyszy mi uczucie, że korzenie Ru tkwią w dzieciństwie Kim Thuy. Skąd takie przekonanie? A stąd, że autorka z wielkim uczuciem opowiada nam historię dziewczynki o imieniu Ru, która musi uciekać z ogarniętego okrutną i całkowicie bezsensowną wojną Wietnamu. Obraz Wietnamu, jaki autorka odmalowuje jest tym bardziej poruszający, że jest to obraz widziany oczyma dziecka.  
Żeby przeżyć Ru ucieka, cudem przedostaje się przez morze w tłumie boat people. Jej nową ojczyzną staje się Kanada i tam Ru zaczyna życie od nowa, jakby na nowo się narodziła. 
Zanim jednak dziewczynka dotrze do ziemi obiecanej, musi wiele przecierpieć, m.in. głód, strach, brud, ciasnotę łodzi, na której uciekała i obozu w Malezji. 
Później następuje zderzenie z kanadyjska rzeczywistością, zupełnie odmienną od tej, którą dotychczas znała Ru. Dziewczynka opowiada m.in. jak czuje się człowiek z konieczności rzucony w całkowicie obcą mu kulturę? Długi czas jest głuchy i niemy, choć przecież wszystko słyszy i potrafi mówić.
W trakcie tej ucieczki jej jedynym majątkiem, skarbem jest walizka pełna książek. 
Ru wydaje się książeczką niepozorną, cieniutką, można lekceważąco zastanawiać się, cóż za głębokie treści może kryć 160 s. A może, może. Każda stronica książki to jak kartka z pamiętnika, zapisana krótkimi, zwięzłymi, prawie lakonicznymi zdaniami, zdaniami które niosą w sobie jednak wielką treść.To wielki, choć niemy krzyk.
Kim Thuy udowodniła, że nie ilość, a jakość się liczy.

Przyszłam na świat podczas ofensywy Tet, w pierwszych dniach roku Małpy, kiedy rozwieszone przed domami długie łańcuchy petard wybuchały tworząc razem z trzaskiem pistoletów maszynowych polifoniczną muzykę.
Ujrzałam światło dzienne w Sajgonie, kiedy odłamki tych petard rozsypanych na tysiąc okruchów barwiły ziemię na czerwono niczym płatki jakichś ozdobnych kwiatów albo krew dwóch milionów żołnierzy uformowanych w szyki bojowe, rozproszonych po miastach i wsiach rozdartego na dwoje Wietnamu.
Urodziłam się pod kopułą tych niebios ozdobionych ogniami sztucznymi, udekorowanych świetlistymi girlandami, poprzecinanych torami pocisków artyleryjskich i rakiet. Urodziłam się z zadaniem zastąpienia tych, co zginęli. Moje życie miało za obowiązek być dalszym ciągiem życia mojej matki.

Gorąco zachęcam do lektury. Na pewno nie pozostaniecie obojętni na głos Ru, który moim zdaniem jest głosem wielu setek tysięcy dzieci, cierpiących na całym świecie na skutek zbrojnych konfliktów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz