poniedziałek, 29 października 2012

"Niewierna" Ayaan Hirsi Ali


" Współczesny dramat kobiety odległej"


Tytuł oryginału: Infidel
Język oryginału: angielski
Przekład na język polski: Joanna Pierzchała
Data wydania: 2005 rok
Wydawnictwo: Świat Książki
ISBN: 978-83-247-0860-4
Liczba stron: 489



Są książki, które otwierają nam okno na rzeczywistość. Zdejmują klapki z oczu i każą oglądać paranoiczną rzeź, ból i cierpienie, które każdego dnia ma miejsce na tym łez padole. Z naszego kontynentu mogłoby się zdawać przemoc domowa, nierówność wobec kobiet, niegodne traktowanie,  powoli zanika – a co, gdy na jego tereny przybędą osoby, które uznają iż płeć piękną trzeba gnębić, bo tak mówi ich religia? Gdy pojawią się osoby, które nie tolerują równości, braterstwa, demokracji i wolności wyboru?
Wtedy wszystko trafia szlak, bo okazuje się, że nic nie jest takie jak się wydaje. Wtedy musi pojawić się taka osoba jak autorka „Niewiernej”, która walczy pomimo tego, że wydano na nią wyrok.
 Gdy czytamy jej książkę, nie zwracamy uwagi na to czy zdanie jest dobrze skonstruowane( jest), czy gdzieś brakuje przecinka, a styl wypowiedzi nie jest zbyt stosowny i mało ciekawy. Nie. Patrzymy głównie na elektryzującą treść.  Na losy ludzi, którym nie jest dane dojrzewać w miejscu, gdzie panuje równość, minimalizuje się każde przejawy przemocy, a policja i każda inna służba jest odpowiedzialna za dobro społeczeństwa, a nie próbuje je jak najbardziej wyzyskiwać.
                Autorka, znana w świecie ze swojej walki z niesprawiedliwymi i przeterminowanymi dogmatami islamu, przedstawia nam swoją historię w formie książki. Bogatej w przeżycia, doświadczenia i treść uczącą nas co nieco o tych odległych ciepłych krajach, o naprawdę niegodziwych regułach życia.
Ayaan Hirsi Ali właściwie Ayaan Hirsi Magan urodziła się 1969 roku w Mogadiszu – Somalijka z urodzenia, z naturalizacji Holenderka. Walczy o prawa dla kobiet islamu, pragnie integracji islamistów z narodami do których uciekli pod wpływem wojen domowych. Swoją walką , głoszeniem własnych opinii na temat religii dominującej w jej państwie sprowadziła hańbę na rodzinę oraz wyrok śmierci na własną osobę.
                Jej losy początkowo kojarzyły mi się z autorką „Kwiatu pustyni” Waris Dirie, które poznałam wiele lat temu. Jednak po namyśle uznałam, ze są zupełnie inne – Waris uciekła prosto -  można powiedzieć -  z pola do wielkiego nieznanego świata, bez języka, umiejętności komunikacji, ani znajomości poruszania się po cywilizowanym świecie. Ayaan wywodzi się z rodziny – jak na tamte regiony- uczonej, pełnej nowych idei. Każda z tych historii jest warta poznania jednak skupmy się teraz na pani Ali.
Nigdy wcześniej o niej nie słyszałam. Gdy zaczęła udzielać się w świecie politycznym miałam dziesięć – jedenaście lat i raczej nie kręciły mnie takie klimaty. Teraz zmierzyłam się z treścią jej życia i poczułam niesprawiedliwość, która jest udziałem wielu jej rodaków. Za jej głos możemy podziękować  rodzicom – gdyby nie to, że wysłali ją do szkół, gdzie mogła zapoznać się z literaturą europejską, zgłębiać tanie romanse i płytkie powieści, które dla nas nie ma ją żadnej wartości, dla niej zaś były oknem na świat – pokazały, że kobieta również ma prawo wyboru, nie musi być uzależniona od mężczyzny, a za sprzeciwienie się rodzinie wcale nie trafi do piekła – pewnie  nigdy nie usłyszelibyśmy o tej niezwykłej kobiecie, która postanowiła walczyć.

niedziela, 28 października 2012

"Emblemat Zdrajcy" Juan Gómez-Jurado


" Wrodzone zło, ukryta prawda"
Tytuł oryginału:  El emblema del traidor
Język oryginału: hiszpański
Przekład na język polski:  Bożena Sęk
Data wydania: 2011
Wydawnictwo: Sonia Draga
ISBN: 978-83-7508-321-7
Liczba stron: 319

Jak zawsze, gdy nie znam autora książki i nikt mi nie może poświadczyć za jego umiejętności pisarskie, wybieram powieść na podstawie okładki. Przyznaję bez bicia, ma ona dla mnie duże znaczenie. Potem sięgam po pozycję, czytam co tam nam wydawca zamieścił, czasami sprawdzam krótką notkę biograficzną, jeszcze raz oglądam przód, dotykam, ważę w dłoni , wącham i dopiero potem decyduję się na przeczytanie danej lektury.  Są to czynności, dzięki którym nie da się sprawdzić stopnia kunsztu książki, a jednak nie mogę się obejść bez tego małego rytuału.
                Tak też było w przypadku „Emblematu zdrajcy” Juana Gomeza – Jurado.  Nie muszę chyba mówić, że cały proces przebiegł pomyślnie i lektura szybko trafiła przed oblicze moich spragnionych oczu. Zabiegi okazały się wytypować bardzo dobrą i wciągającą powieść.
                Pierwsze na co zwróciłam uwagę to zielono – czarne tło okładki, z ulokowanym gdzieś w oddali statkiem, wynurzającym się z fal – chmur – ognia ( trudno powiedzieć) tytułowy emblemat oraz złoty, duży napis. Stonowana i przyciągająca czytelnika.
                Jak mówi nam notka biograficzna przedstawiona przez wydawnictwo Sonia Draga Juan Gomez- Jurado swoje pierwsze opowiadanie napisał w wieku szesnastu lat. Sławę (choć ja, straszna ignorantka nic o tym nie słyszałam), zdobył powieścią „Szpieg Boga”( na pewno ją przeczytam), wydano ją w ponad 40 krajach. W naszym pojawiła się w 2006 roku (wyd. Sonia Draga). Następnie stworzył „Kontrakt z Bogiem” , aby w końcu zaszczycić nas „Emblematem zdrajcy”. Jest również dziennikarzem, który ma na swoim koncie wiele prestiżowych nagród.

sobota, 27 października 2012

Czas życia i czas śmierci - Erich Maria Remarque.


Po raz pierwszy zetknęłam się z Erichem Marią  Remarque wiele lat temu . Przeczytałam wtedy  jego najsłynniejszą książkę -"Łuk triumfalny", którą jak przeczytałam w Wikipedii  nabyło na całym świecie około 5 milionów czytelników. Książka ta zrobiła na mnie duże wrażenie i od razu polubiłam bohatera  tej powieści - Ravika . Dzięki "Łukowi triumfalnemu" niezwykle pozytywnie przyjęłam  pisarstwo Remarque'a, a książka stała się moją ulubioną.
Później były:  " Noc w Lizbonie" i  "Nim nadejdzie lato", które również  zdobyły moje serce.
Rzadko który pisarz potrafi , według moich oczywiście subiektywnych odczuć,  pisać tak  bardzo po męsku o męskich sprawach / dajmy na to o wojnie /  i równocześnie tak niezwykle delikatnie i pięknie  o uczuciach łączących kobietę i mężczyznę. Być może  Remarque dlatego tak pisał , gdyż sam, jak czytałam,  kochał kobiety i był ich wielbicielem, a i one lgnęły do niego, nawet te najsławniejsze.

Kompletując swoją wirtualną biblioteczkę na portalu Lubimy czytać pl natknęłam się na jego dorobek literacki i zobaczyłam, jak wiele mam do nadrobienia.
Na pierwszy ogień wzięłam prezentowany w tym poście "Czas życia  i czas śmierci" wydany przez Remarque'a w 1954 roku.

Okładka posiadanej przeze mnie  książki, z pozoru wydająca się sielska i romantyczna , odnosi się do brutalnie przerwanego, bombardowaniem ,  spotkania dwojga kochanków, którzy próbując wykorzystać krótki czas jaki im był   dany, by zażyć  odrobiny normalności i przyjemności,  gdy wokół szaleje wojna, wieczory spędzają  w restauracji przy dobrej kolacji wyśmienitym winem.
Bohaterem  powieści  jest młody niemiecki żołnierz Ernst Graeber, który  przyjeżdża po dwu latach udziału w walkach na froncie do rodzinnego miasta na  dwutygodniowy urlop. Front rosyjski się załamuje, Niemcy zaczynają przegrywać wojnę o czym jednak  nie wolno mówić głośno, żołnierze nie wiedzą również co się faktycznie dzieje na innych frontach wojny jak i w samych Niemczech. Ernst z sercem przepełnionym nadzieją wraca na krótko do kraju, do siebie , by  wytchnąć  od nędzy, głodu, zimna i wszechobecnej śmierci z czym na co dzień spotykał się na rosyjskim froncie. Jakież jest jednak jego zaskoczenie gdy widzi, że jego rodzinne miasto również ucierpiało  wskutek wojny, gdyż  jest bombardowane przez aliantów, i że jego część, a w tym ulica, na której mieszkał  to ruiny i zgliszcza. 

Więcej na moim blogu

,,Ukryty człowiek" Charles Cumming

,,Były agent brytyjskiego wywiadu, po 25 latach rozłąki pragnie pojednać się z synami. Kiedy zostaje nagle zamordowany w swoim mieszkaniu w Londynie, dwaj bracia, artysta i biznesmen, muszą zmierzyć się nie tylko z zagadką jego śmierci, ale też tajemnicą jego życia w roli szpiega. Całą rodziną od pewnego czasu interesuje się MI5. Bracia zostają wplątani w rozgrywkę z udziałem służb specjalnych i rosyjskiej mafii, której finału nie sposób przewidzieć." Tekst z okładki

piątek, 26 października 2012

,,Córka kata" Oliver Pötzsch

,,Krótko po zakończeniu wojny trzydziestoletniej w bawarskim Schongau dochodzi do serii brutalnych morderstw na dzieciach. Mieszkańcy miasta widzą w nich dzieło Szatana. Rozpoczyna się polowanie na czarownice. Akuszerka Marta zostaje uznana za morderczynię i oskarżona o konszachty z diabłem, jednak kat, który ma wykonać wyrok, nie wierzy w winę kobiety. Razem z córką Magdaleną i medykiem Simonem prowadzi śledztwo na własną rękę. Rozpoczyna się walka z czasem. Czy uda się ocalić życie oskarżonej kobiety? Ile jeszcze niewinnych istnień musi zginąć, by prawda wyszła na jaw? " Tekst z okładki

czwartek, 25 października 2012

"Wojna uczuć" Chris Bohjalian


" Na ścieżkach wojny"
Tytuł oryginału:  Skeletons at the feast
Język oryginału: angielski
Przekład na język polski: Maciej Potulny
Rok wydania: 2010 rok
Wydawnictwo: Sonia Draga
ISBN: 978-83-7508-256-2
Liczba stron: 325

Wchodząc do biblioteki zauważyłam książkę o całkiem przyjemnej dla oka oraz wiele mówiącej okładce - młoda dziewczyna i sądząc po hełmie- żołnierz. Czy to para? Może rodzeństwo? Do tego duży przyciągający wzrok tytuł: " Wojna uczuć". Widać coś ciekawego- myślę sobie stojąc i wyciągając rękę po tę właśnie pozycję.
 Zerkam na napis pod tytułem "Plejada niezwykłych postaci. Doskonały warsztat pisarski." 
Jodi Picoult.
Od razu uznałam, że muszę ją przeczytać skoro, książkę poleca jedna z moich ulubionych pisarek. Do tego notka od wydawcy, z której już wiem w jakim przedziale czasowym dzieje się akcja powieści - II Wojna Światowa. Zwykle, gdy fabuła jest umieszczona w tym okresie, rzadko kiedy zdarza się, aby była do niczego.
Poczułam lekkie podniecenie na myśl o zgłębianiu lektury, która przedstawia się naprawdę bardzo pozytywnie. Czy trafnie?
Chris Bohjalian
       Jak się okazało powiedzenie "Nie oceniaj książki po okładce" sprawdziło się w stu procentach.
      Chris Bohajalian to autor wielu bestsellerów, nagradzanych prestiżowymi nagrodami literackimi. Jego powieści aktualnie tłumaczy się na jedenaście języków i wydaje w dwudziestu jeden krajach. Dzięki wydawnictwu Sonia Draga możemy zapoznać się z trzema publikacjami autora: "Bez wyjścia", "Sekrety Edenu" oraz recenzowaną "Wojną uczuć". O dwóch pierwszych nie mogę powiedzieć, ani złego, ani dobrego słowa. Natomiast do tytułu ostatniego mam wiele zastrzeżeń.

 Książka opowiada historię wielu początkowo niepowiązanych...

środa, 24 października 2012

Sprawiedliwość w Dachau - Joshua M. Greene

Wydawnictwo Świat Książki, Okładka twarda, 429 s., Moja ocena 6/6
Książkę zaczęłam czytać i skończyłam jeszcze w październiku, tylko jakoś nie mogłam zebrać się za napisanie recenzji, a już kilkakrotnie obiecywałam Agnieszce, że podeślę. Aga, kajam się:) 

Dlaczego tak kiepsko mi szło z recenzją? A dlatego, że sama nie wiedziałam co o książce napisać i pozwolę sobie powtórzyć to co powiedziała (napisała) Kasiek , że o dobrych książkach ciężko się pisze. No właśnie. Ale niniejszym nadrabiam zaległości i zabieram sie za pisanie recenzji i opis samego Dachau.


Konzentrationslager Dachau to pierwszy niemiecki obóz koncentracyjny założony wiosną 1933r. w opuszczonej fabryce amunicji na obrzeżach miasta Dachau, na północ od Monachium, w południowych Niemczech. Funkcjonował do 29 kwietnia 1945, oswobodzony przez wojska amerykańskie. Obóz powstał  w celu izolowania politycznych przeciwników reżimu hitlerowskiego, duchownych i Żydów Stał się "wzorem" dla wszystkich kolejnych.
Od 1938r. swego rodzaju "ośrodek szkoleniowy" dla zarządców i wachmanów innych późniejszych obozów tego rodzaju.
Dachau pełnił funkcję głównego obozu dla duchownych z Kościołów chrześcijańskich (katolickich, protestanckich i prawosławnych).
Podczas wojny w obozie znalazło się wiele ludzi z krajów okupowanych: przede wszystkim z Polski (m.in. grupa 43 naukowców z Uniwersystetu Jagielońskiego). W maju 1940r. zesłana tu została ok. pięćset osobowa grupa łódzkiej młodzieży, zatrzymana podczas dużej akcji łódzkiego gestapo. Wśród nich byli m.in. dyrygent – Henryk Debich i aktor Włodzimierz Skoczylas. Wielu więźniów było kierowanych do KL Dachau z innych obozów. Wówczas więźniowie z Niemiec stali się mniejszością, a największą grupę stanowili więźniowie z Polski. Liczba więźniów i ofiar nie jest dokładnie znana. Wg dokumentacji obozowej w okresie 1933-45 przez obóz przewinęło się 206 206 więźniów, z czego zmarło 31 591. Liczby te jednak nie uwzględniają osób poddanych Sonderbehandlug (skierowanych do obozu przez Gestapo celem wykonania egzekucji), jeńców radzieckich zabijanych w ramach Kommissar-Erlaß oraz zmarłych w czasie ewakuacji obozu. Według niektórych danych, ogólną liczbę więźniów szacuje się na ok. 250.000 osób, a liczbę ofiar nawet na 148.000 (wliczając zgładzonych w podobozach).
Istotą funkcjonowania obozu był drakoński regulamin obozu opracowany przez komendanta Theodora Eickego. Przed wojną praca więźniów polegała na wykonywaniu robót na rzecz obozu w komandach roboczych, dla jego utrzymania i rozwoju. Podczas wojny więźniowie pracowali niewolniczo w przemyśle wojennym. W szczególności w ostatnich dwóch latach wojny, gdy Niemcy zdecydowali się umieścić strategiczne produkcje zbrojeniowe pod ziemią, więźniowie musieli pracować w morderczych warunkach. Najsłynniejszymi i najtrudniejszymi placówkami podziemnymi, były podobozy Kaufering i Mühldorf. Najcięższą pracę wykonywali na ogół Żydzi z Polski, Litwy i Węgier.W obozie stosowano 8, 14, 21 oraz 42 - dniowy areszt w bunkrze. Podczas odbywania kary więzień otrzymywał wodę i chleb a raz na cztery dni ciepły posiłek. Zdarzały się przypadki kiedy osadzeni przebywali w celi kilka miesięcy.
Bardzo popularną metodą torturowania była tzw: kara słupka, wielokrotnie po jej odbyciu więzień nie odzyskiwał władzy w rękach. Codziennością było również polewanie zimną wodą na kilkunastostopniowym mrozie co prowadziło do wychłodzenia organizmu a w konsekwencji do zgonu, wkładanie gumowego węża do przełyku, odkręcanie wody (więzień poddany takiej torturze topił się bądź ulegał poważnym obrażeniom narządów wewnętrznych).
Osadzeni najczęściej ginęli w wyniku niedożywienia, chorób, tortur, samobójstw, rozstrzelania oraz eksperymentów pseudomedycznych. Strażnicy wyznaczali kary za najdrobniejsze przewinienia m.in. źle pościelone łóżko czy trzymanie rąk w kieszeniach. W obozie "sławę" zyskała trupiarnia, w której dokonywano sekcji zwłok. Ściągano tam martwym więźniom skórę z pleców, którą następnie przygotowywano do dalszej obróbki. Wykonywano z niej rękawiczki, bryczesy, siodła, pantofle oraz torebki damskie dla SS. Szukano zazwyczaj zdrowej skóry. Lubowano się w skórze wytatuowanej.
W obozie "sławę" zyskała trupiarnia, w której dokonywano sekcji zwłok. Ściągano tam martwym więźniom skórę z pleców, którą następnie przygotowywano do dalszej obróbki. Wykonywano z niej rękawiczki, bryczesy, siodła, pantofle oraz torebki damskie dla SS. Szukano zazwyczaj zdrowej skóry. Lubowano się w skórze wytatuowanej.
Doświadczenia pseudomedyczne Dachau można podzielić na: malaryczne (Klaus Schilling stosował 69 odmian malarii. Odmianę najsilniejszą Madagaskar więźniom wstrzykiwano domięśniowo lub dożylnie), lotnicze (w kabinie ciśnieniowej zamykano od 5 do 15 więźniów, gdzie następnie zagęszczano lub rozrzedzano powietrze. Przy obniżaniu ciśnienia więźniowie wpadali w szał, rwali sobie włosy z głowy, tłukli głową o ściany. Po eksperymencie dokonywano sekcji zwłok a narządy zamykano w naczyniach. Większość więźniów po tych eksperymentach umierała lub dostawała porażeń w skutek krwotoków wewnątrz-czaszkowych, chorowali na choroby psychiczne)  nad ropowicą (dr Wolter wstrzykiwał więźniom ciekłą ropę wyciąganą z ran innych chorych lub zwłok. Więźniowie tracili kończyny lub dostawali posocznicy. W większości wypadków umierali i ta śmierć była dla nich prawdziwym wybawieniem). Spośród ok. 6000 więźniów poddawanych tym eksperymentom, nie przeżyło ich 2073.
Obóz został zajęty przez wojska VII Armii amerykańskiej. W tym momencie znajdowało się w nim ponad 31 000 więźniów. Krótko potem wszyscy napotkani w obozie esesmani zostali rozstrzelani.
Bezpośrednio po wojnie obóz był używany jako centrum dla osób powracających do swych krajów.
15 listopada 1945 r. w zabudowaniach KL Dachau rozpoczęła się seria procesów przeciwko zbrodniarzom hitlerowskim.
Pierwszym był proces przeciwko komendantowi obozu M. Weissowi oraz 33 ocalałych członków załogi. Od 1945r. do 1948 r. przed amerykańskim trybunałem wojskowym w Dachau osądzono 1672 osób, głównie członków załóg obozów koncentracyjnych oraz lekarzy prowadzących eksperymenty pseudomedyczne. Świat ciągle pamięta Norymbergę, gdzie nazistowscy dygnitarze zostali pociągnięci do odpowiedzialności, ale prawie zapomniał o procesach w Dachau, gdzie setki strażników, oficerów i lekarzy stanęły przed sądem za osobisty udział w torturowaniu i mordowaniu więźniów w obozach koncentracyjnych Dachau, Mauthausen, Flossenbürg i Buchenwald. 

Jeżeli doczytaliście dotąd, to teraz już o książce będzie...


Joshua M. Greene opowiada w swojej książce dramatyczną historię Williama Densona, młodego prawnika z Alabamy, wykładowcy prawa w West Point, którego wysłano do Niemiec, by pokierował zespołem oskarżenia w największej serii procesów nazistowskich zbrodniarzy w dziejach. Młody prawnik stal się głównym prokuratorem koszmarnych procesów nazistów w Dachau. Wśród oskarżonych znajdował się doktor Klaus Schilling, Edwin Katzen-Ellenbogen, psycholog z Harvardu, który został później konfidentem Gestapo, i jedna z najsłynniejszych zbrodniarek wojennych w historii, Ilse Koch, „Wiedźma z Buchenwaldu”, której upodobanie do lamp z tatuowanych ludzkich skór opisywały gazety na całym świecie. 



Proces w Dachau.


Proces w Dachau
Prokurator William Denson
Proces Wiedźmy z Buchenwaldu - Ilse Koch


Ilse Koch zeznaje
Świadek, polski ksiądz T. Korcz, czyta wyniki eksperymentów medycznych

Zanim w sierpniu 1948r. Procesy dobiegły końca, główny ich bohater, i bohater książki – Denson osądził więcej nazistów niż jakikolwiek inny prawnik w całym okresie powojennym- 177 strażników i funkcjonariuszy. Wyobraźcie sobie, jak wyczerpujące psychicznie było to zadanie. Wszyscy sądzeni uznani zostali za winnych. 97 skazano na śmierć, 54 na dożywotnie wiezienie (tu bym dyskutowała, bo to za łagodna moim zdaniem kara) resztę skazano na ciężkie roboty.
Procesy o mal nie doprowadziły do śmierci Densona. Dlaczego? Tego dowiecie się z książki.
W momencie, gdy podjął się prowadzenia procesów przeciwko nazistom, jego życie zmieniło się o 180 stopni. Z sielskiego niemal świata w Alabamie, z rodzinnego domu, przeniósł się na 21 miesięcy w samo serce piekła. Ten kontrast doskonale ukazany przez Greena, porusza bardzo, podobnie, jak zbrodnie popełnione przez nazistów. Denson ścigał i oskarżał w sprawie zbrodni i wynaturzeń tak okrutnych i niewyobrażalnych, że nadal wydają mi się one nieprawdopodobne.
Denson przeniesiony z Alabamy niepozorny prawnik, stał się jednym z najbardziej obserwowanych prawników w tym momencie i musiał zmierzyć się z czymś, o czego istnieniu świat nie wiedział i w co nie chciał uwierzyć, z czym nie spotkały się dotąd żadne cywilizowane narody ani sądy. I jak miał z tym dać sobie radę prowincjonalny w sumie, spokojny prawnik?! 

W tamtym okresie niewielu doceniło jego pracę i to co zrobił, co musiał zrobić. Na pierwszych stronach gazet był przecież proces w Norymberdze, gdzie potężny Międzynarodowy Trybunał Wojskowy sądził kilkunastu najwyższych nazistowskich dygnitarzy. Pomyślcie przez chwilę - procesach norymberskich słyszał chyba każdy (no prawie), chociażby na lekcjach historii, a o procesach w  Dachau? Założę się, że niewiele osób. Tak było i w tamtym okresie.

Sceną szeroko obserwowanego przez opinię publiczną procesu w Norymberdze był majestatyczny Pałac Sprawiedliwości, a udział w nim brało 12 dziennikarzy z całego świata.
Tymczasem 100 km dalej, Denson musiał praktycznie sam przedzierać się przez tony akt, notatek, przesłuchań, ogarnąć to jakoś i dać sobie z tym radę psychicznie, krótko mówiąc – nie zwariować. Jednak moim zdaniem to, czego dokonał Denson jest nieporównywalne z tym czego dokonano w Norymberdze. Tzn. oba procesy były niezwykle ważne, ale te Densona bez porównania bardziej heroiczne. W Norymberdze sądzono twórców zagłady milionów ludzi, a w Dachau wykonawców tej zbrodni. Denson sądził istoty (bo trudno nazwać ich ludźmi) za to, że własnymi rękoma dopuścili się niewyobrażalnych wprost okrucieństw i zbrodni, kierowali się zaś własnym wynaturzeniem i tym, co w istocie ludzkiej najgorsze.
Denson musiał obcować z tymi istotami, wysłuchiwać ich, obalać ich argumenty i na rozkaz armii USA uzyskać wyroki skazujące, które byłyby sprawiedliwe. Ale czy za popełnione przez nazistów zbrodnie jest właściwa kara? Na to i wiele innych pytań próbuje odpowiedzieć w niniejszej książce prokurator Denson. Zadał sobie niewyobrażalną ilość trudu, żeby obalić argumenty przeciwników procesów, którzy uważali, że nazistów należy rozstrzelać bez sądu, żeby przygotować się do procesu, żeby to wszystko wytrzymać, bo zrozumieć się nie dało. Praca się przeciągała, oskarżeni twierdzili, że zostali zmuszeni do podpisania zeznań, nie przyznawali się do winy.
Ogromne poświęcenie z jakim Denson zaangażował się w proces i wyczerpanie psychiczne, doprowadziło do klęski w życiu prywatnym- zachorował fizycznie, był w stanie depresji, do końca procesów schudł ponad 25 kg. Uzyskał jednak 100% wyroków skazujących, ale jakim kosztem?! Jednak sława i nagroda, które na logikę powinien otrzymać, czy chociażby podziękowanie nigdy do niego nie przyszły. Dlaczego? Tego także dowiecie się w trakcie lektury.
W sumie pokonany Denson przez pół wieku milczał na temat procesów w Dachau, dopiero za sprawą Joshui M. Grrene'a ujawnia prawdę. Denson zmarł w 1998r. Jego ostatnią wolą było, żeby prawda o procesach w Dachau ujrzała światło dzienne.
Greene uzyskał dostęp do osobistego archiwum Densona, gdzie znajdowały się stenogramy z procesów, wycinki prasowe oraz stosy fotografii i listów. Dzięki nim udało mu się zrekonstruować procesy w Dachau i nadać swojej relacji atmosferę i napięcie najlepszego prawniczego thrillera. Niech się schowa Grisham ze swoimi thrillerami.
Książkę czyta się błyskawicznie z dwóch powodów: wyjątkowej lekkości pióra i stylu (mimo tak drastycznej tematyki), przy pomocy których została napisana, a także z powodu niedowierzania, że coś takiego było możliwe. Mimo tematyki w książce jest mniej opisów okrucieństw niż sądziłam na początku, ale i tak książka wstrząsa i poraża. Tematem jednak przewodnim są same procesy i osoba prokuratora Densona. Każdy z czterech procesów poprzedzony jest krótkim opisem, co, kto i jak. Procesy są bardzo szczegółowo opisane i pod tym względem, jak i pod względem historycznym jest to prawdziwy majstersztyk.
Uzupełnieniem są zdjęcia ukazujące przebieg procesów oraz prokuratora. Jest tylko jeden minus, na który ja zawsze zwracam uwagę – przypisy znajdują się nie u dołu każdej strony, a skomasowane są na końcu książki. To jedyna wada, nie mam nigdy cierpliwości szukania przypisy na końcu danej pozycji, tym bardziej jeżeli chodzi o tak wciągającą lekturę.
Ale to drobny minus, który nijak ma się do tego co zrobił prokurator Denson i wartości książki, której autorem jest Joshua M. Greene.

Gorąco zachęcam do lektury. Książka pochodzi z fantastycznej serii Sfery Wydawnictwa Świat Książki, która gwarantuje bardzo wysoką jakość merytoryczną. Sprawiedliwość w Dachau to pozycja wręcz obowiązkowa, niezwykle ważna i potrzebna. A Denson oprócz pracy, którą wykonał podbił mnie jeszcze jedną tezą, którą ja w 100% podzielam – ludzie mają w sobie ogromne pokłady zła i tylko od nas zależy, czy damy im dojść do głosu czy nie i czy w przyszłości unikniemy podobnej tragedii, jaką był bez wątpienia Holokaust.

W polu - Stanisław Rembek


Bardzo dziękuję za zaproszenie do wyzwania. Tak się składa, że czytam w tej chwili dwie książki o tematyce okołowojennej, ale mój cykl produkcyjny (czytelniczo-recenzyjny), jest w tej chwili tak długi, że postanowiłam wrzucić na rozgrzewkę tekst archiwalny na temat klasycznej polskiej książki o tematyce wojennej,  czyli o o "W polu" Stanisława Rembeka.

Przypadkiem wyszło tak, że sięgnęłam po tę pozycję tuż po 90-tej rocznicy Bitwy Warszawskiej. O Autorze wiedziałam niewiele - o tym, że pisał na podstawie własnych doświadczeń, że jest raczej antykomunistyczny (trudno, żeby nie był, jeśli miał bezpośrednią styczność z sowiecką armią) i z tego powodu jego przedwojenne książki nie były wznawiane. Napisał zresztą niewiele, w tym 2 już po wojnie. Słyszałam też, że jego twórczość to krew, okopy i temu podobne mało atrakcyjne dla współczesnego kanapowego czytelnika tematy.
Wiadomości okazały się nie do końca ścisłe, nikt bowiem nie napisał, że ta "twarda, żołnierska proza" będzie zabawna, pisana lekko i ironicznie. Niemal każda postać została sportretowana z satyrycznym zacięciem, przez co ksiażka przypomina nieco "Paragraf 22" czy Szwejka, z tą jednak różnicą, że "W polu" opisuje bardziej aktywną fazę wojny, gdzie specjalnie nie było już możliwości robienia przekrętów zaopatrzeniowych, czy pomysłowego dekowania się.
Historia zaczyna się w momencie, gdy po śmierci jednego z żołnierzy - kaprala Górnego, jego przyjaciel, sierżant Dereń, rzuca klątwę na kampanię, która pozwoliła na jego "zmarnowanie". Czy to za sprawą tejże klątwy, czy też logiki działań wojennych (ofensywa bolszewicka, która straci impet dopiero pod Warszawą), kampania wkrótce zdobywa sobie sławę jako "przeklęta". Nie będę pisać jak ta historia się zakończy, ale łatwo się domyśleć - nie za dobrze.
Autor wybiera specyficzną metodę opisu: bierze pod mikroskop przykładową grupę ludzi biorącą udział w kampanii, i opisuje sytuację wyłacznie z ich punktu widzenia, ignorując szersze tło. Ludzie przypominaja tu trybiki w większej machinie wojennej, która w skali mikro sprawia wrażenie chaosu. Sporo w książce monologów wewnętrznych, retrospekcji - wszystkiego, co dzieje się w głowie żołnierza w trakcie walki. Widzimy jak powstają legendy bohaterskich czynów - za którymi czasami kryje się przypadek, lub całkiem mało chwalebne z założenia impulsy.
We wstępie redaktor mojego wydania, napisał, że książka ta w przeciwieństwie do zachodnich odpowiedników nie jest w swojej wymowie pacyfistyczna - nie zgodziłabym się. Z szerszego puktu widzenia wojny zazwyczaj mają swoje uzasadnienie i (zwłaszcza dla strony broniącej się) bywają koniecznością, natomiast z punktu widzenia jednostki, to koszmar, który można próbować oswoić (choćby jak próbował robić to Rembek i jego bohaterowie- za pomocą ironii).
Autor miał wyjątkowego pecha - ta doskonała książka była na indeksie przez wiele lat, tylko dlatego, że dotyczyła wojny, o której pamięć starano się w czasach PRL wymazać. Pogrążyły ją pewnie dodatkowo mało pochlebne, chociaż nieliczne, opisy zachowań sowieckich żołnierzy, do których doprowadziły ich głównie upodlenie i bieda. Tymczasem to historia bardzo uniwersalna, która mogłaby rozegrać się w okopach dowolnej wojny i którą warto przypomnieć.

Polecam z pełnym przekonaniem i bez zastrzeżeń- doskonała lektura.

Niebiosa są puste - Avrom Bendavid - Val

Wydawnictwo Świat Książki, Okładka twarda, 173 s., Moja ocena 6/6
Niebiosa są puste to cienka, ale niezwykle wstrząsająca i poruszająca pozycja o zagładzie nie tylko Żydów, ale całej miejscowości Trochenbrod, czyli po naszemu Zofiówki. Z każdej strony w trakcie lektury wyłania się historia, nieszczęście, ból, cierpienie i wołanie o pamięć.
Miasteczko to, a w zasadzie wspomnienie po nim, znajduje się na terenie obecnej Ukrainy,  na Wołyniu. Trochenbrod (Zofiówka) do 1942 r. był spokojną osadą żydowskich rolników do dnia, gdy w 1942r. zostało wraz z jego mieszkańcami zmiecione dosłownie z powierzchni ziemi przez nazistów.
Autor książki, Bendavid-Val to Amerykanin żydowskiego pochodzenia, jednocześnie potomek mieszkańców Trochenbrodu. W książce opisuje jak przez wiele lat tropił każdy najmniejszy nawet ślad po swojej rodzinie, znajomych, po wiosce. Jak za wszelka cenę próbował zrekonstruować historię żydowskiej osady.

Tam, gdzie niebieska kropka znajdował się Trochenbrod.

W latach 30. XX w.  Trochenbrod był typową w tamtejszych stronach rolniczą osadą, mieszkało w nim ok. 6 tys. Żydów (w miasteczku zamieszkiwała tylko 1 rodzina nieżydowska) . Zajęcie mieszkańców miasteczka było nietypowe, Żydzi bowiem niezwykle rzadko zajmowali się uprawą ziemi, zazwyczaj trudnili się handlem i rzemiosłem. Trochenbrod założyło kilka rodzin żydowskich, które na początku XIX w. osiedliły się na bagnistej polanie otoczonej sosnowym lasem. Trochenbrod różnił się jeszcze tym od innych osad z tego regionu, że był w zasadzie samowystarczalny i nie był związany z  żadnym z  okolicznych miast. W miasteczku doskonale prosperowały handel i prawie każdy rodzaj rzemiosła.
Poniżej zdjęcia z Trochenbro, gdy osada jeszcze istniała... i grób pamięci jednego z mieszkańców.







W sierpniu 1942 r. do miasteczka wkroczyli Niemcy i zaczęli wywozić nieświadomych niczego mieszkańców do leżącego nieopodal lasu, gdzie czekały na nich doły. Kazano im układać się w dole, na ciałach tych, którzy weszli wcześniej. Potem szucmani chodzili wzdłuż krawędzi dołu, strzelając ofiarom w tył głowy tak, jak zrobili z ludźmi leżącymi pod spodem - pisze autor książki. Ocalało bardzo niewiele osób. Kilka z nich udało się autorowi książki w trakcie żmudnych badań i poszukiwań odnaleźć. Opisali mu ze szczegółami masakrę Trochenbrodu i jak udało im się przeżyć. Np. Basia -Ruchla Potasz opowiedziała jak chowała się wraz z najbliższymi za fałszywą ścianą, przezornie zbudowaną w szopie przez jej ojca.
Potaszowie spędzili zimę w pobliskim lesie, przed Niemcami i współpracującymi z nimi Ukraińcami ukrywając się w ziemiankach. Basia-Ruchla wspomina, że od śmierci głodowej ratowali ich polscy i ukraińscy chłopi.
Inny mieszkaniec Trochenbrodu, któremu udało się uniknąć śmierci z rąk nazistów, powiedział autorowi książki, że w 1950 r. odwiedził miejsce, gdzie przed wojną znajdowało się miasto i nie znalazł śladów jego istnienia. Smutne, tragiczne, dające dużo do myślenia, jak szybko można zniknąć z powierzchni ziemi, jak szybko można zapomnieć. Na szczęście nie wszyscy zapomnieli.
Wiele domów w Trochenrbrodzie zniknęło wkrótce po zamordowaniu ich mieszkańców. Naziści rozebrali domy, część materiałów uzyskanych w ten sposób wywieźli do Niemiec. Po nadejściu Armii Czerwonej w 1944 r. Ukraińcy z okolicznych wsi zabrali z Trochenbrodu wszystko, co się dało, z płytami chodnikowymi włącznie. W ten sposób Trochenbrod przestał istnieć. Przez kilka miesięcy zatarto wszelkie ślady po kilku tysiącach żyjących tam ludzi, po ich życiu ich istnieniu. Jedynym śladem głównej drogi, która była kręgosłupem miasteczka, jest biegnąca po pustkowiu droga, którą jeżdżą ciągniki i wozy konne oraz dwa pomniki z ciemnego granitu, upamiętniające Trochenbrod i jego mieszkańców.

Tak wygląda obecnie główna ulica Trochenbrodu...
Wielu ocalałych mieszkańców Trochenbrodu osiadło np. w Brazylii, Argentynie, Izraelu.
Z większością z nich autorowi udało się skontaktować, stąd tak rzetelna i poruszająca treść książki. Niektórzy ocaleni przekazali mu zdjęcia, listy członków rodziny, dokumenty bankowe oraz relacje z pierwszej ręki dot. organizacji emigrantów z Trochenbrodu, działających m.in. w Montrealu, Baltimore, Bostonie, Chicago, Nowym Jorku, Toledo. Trochenbrodzianie (jak nazywa ich autor) podróżując po świecie, często zatrzymywali się u rodzin pochodzących z Trochenbrodu, świadczy to o tym, jak blisko ci ludzie są związani ze sobą, mimo iż rozproszeni po całym świecie. Wielu z nich nadal wspomina Trochenbrod, jak np. Ida Liss: (…) Jak pan myśli, co robię, gdy kładę się spać? Nie oglądam telewizji, nie widzę dobrze, nawet nie włączam telewizora. Co więc robię? Rozmyślam bez przerwy o moim życiu, o Trochenbrodzie. Widzę go. Widzę. Mam Trochenbrod przed oczyma.
Tytuł książki może dziwić, może się wydawać niewytłumaczalny, nic nie mówiący. W zasadzie, prawie do końca lektury nie wiedziałam, co on oznacza. A oznacza niezwykle wiele, jest bardzo znaczący, wymowny i poruszający.  Nawiązuje bowiem do słów jednego z dawnych mieszkańców Trochenbrodu Tuwii Droriego, który przed wojną wyjechał do Palestyny. Droriego tak powiedział autorowi: Słyszeliśmy od ocalałych, że gdy do dołów prowadzono głównego rabina miasta, w tałesie i z rodziną u boku, podniósł ręce ku niebu i zawołał: 'Gdzie jest Bóg miłosierny, najwyższy sędzia, opiekun wdów i sierot? Czy może być, że niebiosa w rzeczywistości są puste?.
Mogę tylko napisać jedno- książkę polecam, ba nawet mamy obowiązek ją przeczytać, poznać, a to za sprawa pięknego języka, którym książka jest napisana, długotrwałego, niezwykle skrupulatnego dochodzenia, jakie przeprowadził autor i masy, masy cudownych wspomnień ocalałych i nie tylko mieszkańców Zofiówki. Plusem jest piękne wydanie, poruszająca okładka i słowniczek terminów hebrajskich i żydowskich oraz bardzo szczegółowe źródłoznawstwo.
Mimo brutalnej szczerości z jaką książka jest napisana, niezwykle okrutnych opisów, poruszających i wyciskających łzy wspomnień jest to moim zdaniem pozycja obowiązkowa.
O Trochenbrodzie, zwanym też Zofiówką, opowiada film Wszystko jest iluminacją (2005). W żydowskiej osadzie mieszkał dziadek Jonathana Safrana Foera (w tej roli Elijah Wood), który odbywa po latach podróż na Ukrainę, aby odnaleźć wybawicielkę jego dziadka. 


Zdjęcia i mapka pochodzą ze stron:

www.forward.com

www.bet-tal.com (niesamowicie poruszająca strona, poświęcona właśnie Trochenbrod, zajrzyjcie)

niedziela, 21 października 2012

"Amandine"


Autor:  Marlena de Blasi 
Tytuł:  „Amandine” 
Wydawnictwo:
 Świat Książki
Ilość stron:
 361
Książka trafiła do mnie przez przypadek, chociaż jednak troszkę przy moim udziale. Postanowiłam odświeżyć stare dobre czasy, kiedy to z moją szefową wymieniałyśmy się książkami.  Niestety od początku tego roku z uwagi na zmiany organizacyjne w pracy „źródełko dostawy książek wyschło”. Jednak jakiś czas temu udało mi się je ponownie uruchomić i w efekcie otrzymałam „Amandine”.

Zanim jednak przejdę do dalszego opisu chcę zaznaczyć, iż nie jest to pozycja stricte historyczna. Wydarzenia okresu II wojny światowej stanowią jedynie tło głównego wątku. Lubię takie połączenie, o tym jednak, czy w tym przypadku przypadło mi do gustu, zainteresowani dowiedzą się poniżej.

Akcja książki rozpoczyna się od tragicznego wydarzenia w 1916 roku w posiadłości należącej do rodziny Czartoryskich, leżącej niedaleko Krakowa. Hrabia Antoni Czartoryski morduje swoją kochankę, a następnie odbiera sobie życie strzałem w głowę. Pozostawia wdowę, hrabinę Walewską oraz małą dwuletnią córkę o imieniu Andżelika. Historia niejako zatacza koło, kiedy czternaście lat później Andżelika nawiązuje romans z młodym baronem, jak się okazuje bratem kochanki Antoniego Czartoryskiego. Poczęte w wyniku owego romansu dziecko to tytułowa Amandine. Niestety jej los jest już przesądzony w momencie urodzin, bowiem urażona duma hrabiny Walewskiej nie pozwala na uznanie wnuczki, w której żyłach płynie krew „okrytej hańbą rodziny”.  Hrabina wszczyna swój plan pozbycia się dziecka, kłamiąc, że zmarło, wywozi je do klasztoru Montpellier we Francji i pozostawia pod opieką guwernantki Solange. Dziewczynka dorasta w surowej atmosferze, zmagając się dodatkowo z niechęcią otoczenia. Kiedy przybierają one zbyt niebezpieczne rozmiary, troskliwa Solange mimo wybuchu wojny, postanawia wywieźć Amandine do swojej rodzinnej posiadłości na północy Francji. Planowana krótka podróż zamienia się w długotrwałą przeprawę przez okupowany kraj.  Główny trzon powieści stanowią dzieje Amandine, jednak rodzina Czartoryskich nie znika zupełnie z kart książki. Losy hrabiny i jej córki poznajemy z perspektywy wydarzeń toczących się w Polsce, w szczególności mających miejsce w Krakowie.

Pani Marlena de Blasi przedstawia nam dość nietypowy sposób narracji, sama jest głównym narratorem, jednak bardzo często snuje opowieść z punktu widzenia bohaterów powieści. Taki zabieg wprowadza lekki chaos i wymaga dużego skupienia podczas czytania.  W przeważającej części jej treść stanowią opisy zdarzeń i przemyśleń postaci, pojawiające się dialogi są stosunkowo krótkie, pisane niedokończonymi zdaniami.   

Opinia z okładki książki: „Porywająca powieść, pełna malowniczych szczegółów obyczajowych i historycznych…Zaskakujący finał!”

Celowo cytuję treść opisu, bowiem przyglądam mu się raz po raz i zastanawiam się, co jest ze mną nie tak, bo nijak nie mogę się z nim zgodzić. Pomysł na fabułę oceniam, jako świetny, bardzo interesująca okładka, mnóstwo pozytywnych opinii czytelników, a jednak… W jednym, tylko w jednym momencie poczułam, że historia mnie wciąga, ale na krótko (po dwóch stronach skończyło się), prawdę mówiąc, wielokrotnie czułam się zniechęcona i znudzona, zatem powieść mnie nie porwała. Z malowniczych szczegółów obyczajowych pamiętam tylko, faktycznie drobiazgowe opisy sztuki kulinarnej, które w mojej ocenie są zbyt rozbudowane w zestawieniu z pozostałymi relacjami. 
Odnosząc się natomiast do poruszonego wątku historycznego to nie polecam lektury, jeżeli ktoś chciałby dowiedzieć się czegoś więcej w tej materii. Przeciwnie musi mieć już pewną wiedzę w tym zakresie, aby nie wyciągnąć błędnych wniosków. Rozumiem, że „zawierucha wojenna” miała stanowić jedynie tło głównego wątku, jednak osobiście mam wiele zastrzeżeń do tej tematyki w książce. Wiele ale…, największe jednak przytoczę: nieświadomy obrazu wojny w Europie czytelnik, może odnieść wrażenie, że w Polsce okupanci byli wyłącznie dżentelmenami, całującymi damy w dłonie, grającymi z nimi Chopina i oczywiście bez słowa sprzeciwu pozwalali słuchać radia BBC (całym złem okazała się AK, bowiem za jej sprawą doszło do tragedii). Natomiast ci okrutni, siejący grozę i śmierć trafili do Francji. Zdaję sobie sprawę, że to bardzo duże uproszczenie, niemniej nie wiem, czy pokazanie różnego oblicza niemieckiego okupanta było celowym zamysłem autorki, czy też wydarzenia z Krakowa były stworzone jedynie na potrzeby książki. No cóż, ci, którzy mnie znają zrozumieją moje obiekcje wynikające z takiego zestawienia. No i finał, zaskakujący? Oczywiście każdy ocenia splot wydarzeń według własnych odczuć i zapewne na ich podstawie przewiduje zakończenie, mnie zaskoczyłoby inne.  

Niestety sposób narracji i styl pisania autorki również nie przypadł mi do gustu. Nie chcę jednak nikogo zrażać do zapoznania się z lekturą. Moja opinia jest tylko i wyłącznie subiektywną oceną. Może miałam zbyt wygórowane oczekiwania wobec tej książki, albo przypadek, o którym pisałam na wstępie zdarzył się w nieodpowiednim dla mnie momencie? 

czwartek, 18 października 2012

,,Mała matura" Janusz Majewski

,, Tak obrazowo i wiarygodnie opowiedziana historia mogła wyjść tylko spod pióra Janusza Majewskiego - znakomitego scenarzysty i reżysera. To powieść niezwykła; bez względu na wiek czytelnika uwodzi i wciąga, zachwyca opisem zapomnianych miejsc, ludzi, przedmiotów i języków wielokulturowego Lwowa oraz wiernością odwzorowania najdrobniejszych detali" Tekst z okładki

" Najstarszy" tom drugi cyklu "Dziedzictwo" Christopher Paolini



"Walka trwa"

Tytuł oryginału: Eldest
Język oryginalny:angielski
Przekład na język polski: Paulina Braiter
Rok wydania: 2005
Wydawnictwo: MAG
ISBN: 83-748-000-46
Liczba stron: 616
seria/cykl wydawniczy: Dziedzictwo tom 2




Z Eragonem zawieramy przyjaźń w pierwszym tomie przygód smoczego jeźdźca. Jest ubogim chłopakiem ze wsi, lubi i musi polować , aby rodzina miała jakieś mięso na trudny okres zimy. Niedługo ukończy swoje szesnaste urodziny co jest oznaką wchodzenia w wiek męski.
Los chciał – a może i nie los?-  że w jego ręce trafia  jajo smoka. Siedzące w nim pisklę wybiera Eragona na swojego towarzysza  i wykluwa się dla niego. Od tej pory czekają ich same kłopoty i ciągła nauka. Szuka ich Galbatorix - okrutny  władca imperium - pragnący panować nad nowym jeźdźcem, a w szeregach sprzymierzeńców dochodzi do zdrady, musi też uważać, aby nie dać się zmanipulować.
Razem z nimi podróżujemy po krainie zwanej Alagaesia przeżywając ciekawe  i wciągające momenty z jego życia. Docieramy do Vardenów – tajnego zrzeszenia istot walczącego z Galbatorixem. Poznajemy krasnoludy , elfy oraz urgale i inne przeróżne stworzenia, uczymy się podstaw magii, pradawnej mowy i sztuk walki. Dorastamy, aby walczyć w wielkiej wojnie.  Bierzemy udział w bitwie i zwyciężamy niegodnego Cienia.

wtorek, 16 października 2012

"Podróż" Ida Fink

„Podróż” Idy Fink została uznana przez National Yiddish Book Center w Nowym Jorku za jedną ze stu największych dzieł współczesnej literatury żydowskiej. Dorobek literacki Idy Fink nie jest duży, ale bardzo ceniony na świecie. Zmarła w 2011 roku w wieku 90 lat Autorka sama często powtarzała, że pisze wolno. Mimo skromnego dorobku, została dostrzeżona na świecie jako pisarka tzw. pierwszej generacji po Holocauście i uhonorowana wieloma nagrodami, miedzy innymi nagrodą im. Anny Frank oraz nagrodą Buchmanna przyznawaną przez Instytut Yad Vashem.

„Podróż” jest książką niezwykle przejmującą i zupełnie różną od wszystkich książek, jakie przeczytałam na temat Zagłady. Napisana po wielu latach historia ucieczki Autorki i jej siostry z getta na kresach wschodnich, niesie powiew nadziei, że się uda, mimo tych podłych ludzi, których bohaterki spotkały na swojej drodze i dzięki tym dobrym, których dane im było również poznać. Ida Fink wydobywa z mroków pamięci skrawki wspomnień i opowiada nam to, co i jak pamięta. Czasami ma sama wątpliwości, niekiedy nie potrafi zapełnić żadnymi obrazami czarnych luk pamięci. Ida z siostrą uciekają z getta do hitlerowskich Niemiec, ich ojciec ma pomysł, aby same zaciągnęły się do pracy w Rzeszy. Najbardziej szaleńcze plany mają największe szanse powodzenia. Tak im powiada ojciec. Pierwsze strony książki zawierają także obrazy znane mi z „Roku 1941”, teraz wiem, że miedzy innymi opowiadanie o „Odpływającym ogrodzie” powstało na motywach autobiograficznych. W wywiadzie  z 2003 roku dla Gazety Wyborczej Ida Fink mówi: To nie jest powieść, tylko fikcja autobiograficzna. Wszystko odbyło się naprawdę, chociaż opisuje to stylem innym niż styl autobiografii. Użyłam pierwszej i trzeciej osoby, żeby zdobyć się na pewien dystans, na spojrzenie z zewnątrz.


niedziela, 14 października 2012

"Wiosna 1941" Ida Fink



Rok 1941. Hitlerowcy zmieniają politykę odnośnie Żydów, których zegar, nagle zaczął przyspieszać. Tik tak. Chociaż niebo wciąż było niebieskie, trawa zieleniła się jak zawsze, a czereśnie były ciężkie od soku, dla wielu Żydów i Żydowek było to ostatni rok. Ida Fink pokazuje nam chwile z życia ocalonych do następnego razu, a także tych, którzy nie wywinęli się śmierci.  Te momenty są niczym doskonale skadrowane fotografie, przejmujące swą wyrazistością i prawdą. Dostajesz to, co widzisz, bez komentarza, bez zbędnej koloryzacji.  Dwadzieścia dwa krótkie opowiadania, gęste od emocji, bólu i strachu.
Dziewczyna, która leżąc w trawie śpieszyła się, aby przeczytać książkę. Może zdąży, bo taka gruba znowu nie jest. Tik tak.


,,Bokser z Auschwitz. Losy Tadeusza Pietrzykowskiego" Marta Bogacka

,,Problematyka obozowa doczekała się już bogatej literatury, jednak temat przeprowadzania walk bokserskich w obozach koncentracyjnych nie został kompleksowo opracowany. Lukę tę częściowo wypełnia niezwykła biografia Tadeusza Pietrzykowskiego - pięściarza, który zdobył tytuł Mistrza Wszechwag obozu koncentracyjnego Auschwitz. Jego nazwisko nie jest znane szerszemu kręgowi Polaków, pamiętają go jednak ci, którzy razem z nim przeżyli obozowe piekło. Nawet kiedy został już wywieziony z Auschwitz, pamięć o nim trwała, co udokumentował pisarz Tadeusz Borowski, który trafił do Oświęcimia w 1943 roku. W opowiadaniu U nas w Auschwitzu napisał o Pietrzykowskim: "Jeszcze dziś tkwi w nas pamięć o Numerze 77, który bił Niemców jak chciał"." Fragment książki

sobota, 13 października 2012

"Pocałunki" Elizabeth Thornton


Przyciąganie w czasach zagrożenia


Tytuł oryginalny: Dangerous to Kiss

Język oryginalny: angielski
Przekład na język polski: Julita Wroniak
Rok wydania: 2002
Wydawnictwo: Da Capo
ISBN: 83-7157-161-15
Liczba stron: 318



Przepis na naprawdę cudowny romans historyczny z wątkiem wojennym?
Składniki:
1. Wysoki, przystojny blondyn. Dobrze zbudowany, pociągający, mający za sobą nie jedną kochankę i kolejne chętne panie na to stanowisko. Do tego urocza rodzina i niezłomny charakter. Czarujący, ale gdy wymaga tego sytuacja staje się groźnym i podstępnym napastnikiem o iście diabelskich planach - jednym słowem Gray.

2. Ukrywająca się piękność o niepewnej, tajemniczej przeszłości, przerażona tym do czego ON może być zdolny. Ognistoruda, z ponętną figurą - zaokrąglona w odpowiednich miejscach, jednak nie puszysta - z pięknymi dołeczkami i waleczną naturą. Co najważniejsze i najdziwniejsze jak na te czasy - nie chce wyjść za mąż! - Debora.

3. Oprawa w postaci bohaterów pobocznych:
   Zabawny Nick - młodsza kopia Graya, przyszyły hulaka i zdobywca kobiecych wdzięków, ich młodsza siostra Meg - zaczepna, zabawna dziedziczka, lojalna wobec rodziny, zakochana w pewnym ponoć nieodpowiednim mężczyźnie... Stephen z niedobrą opinią zakały rodziny, przyszły hrabia - jaki ma związek z Deb?

4 Dodatkowe historie miłosne:
Meg plus Stephen oraz Helena i jej mąż, z którym dopiero po wielu latach wyznali sobie miłość...
6  Tajemnica:
a) pochodzenia Deb - Dlaczego nie chce wyjść za mąż choć ma dopiero dwadzieścia cztery lata, niebanalną urodę i kocha dzieci? Skąd zna wicehrabiego Leathe?
b) Kim jest zabójca? Czy to francuski agent działający na korzyść Napoleona? Czy będzie polował na chłopca?
7  Najważniejsze - Czasy Historyczne - główny motyw w romansach: wojna z Napoleonem.( około roku 1793).
    Czas i miejsce wydarzeń:
Anglia, trochę wsi, pominięcie( o dziwo!) Londynu .
Przygotowanie:
Połączyć składniki, dodać szczyptę talentu, wyczucia, wyobraźni  i voila!
Elizabeth Thornton
Elizabeth Thornton mówi smacznego. Możemy z literackim smakiem objadać się jej, moim zdaniem najlepszym romansem. Jak wiemy autorka spłodziła ich wiele, min "Sekrety, których czytanie szczerze odradzam - przynajmniej jako pierwszą lekturę napisaną przez panią Thornton, gdyż możecie się tylko zniechęcić. W porównaniu do recenzowanych teraz "Pocałunków" wypadają bardzo miernie - nudne, schematyczne dialogi , nieciekawe sylwetki i fabuła zmierzająca tylko i wyłącznie do połączenia bohaterów, którzy w bardzo mechaniczny sposób traktują świat, książka ta po prostu razi sztucznością. Wszystkim występującym postaciom zaczynając od pokojówki, kończąc na arystokracji, brakuje  lekkości, dynamizmu czy charakteru  takich bohaterów jak Debora czy Gray.
              Cieszę się, że jako pierwsze przeczytałam właśnie "Pocałunki" , lekturę hipnotyzującą i wciągającą, jak mało, która w tym gatunku. Dzięki nim poznałam czar książek Elizabeth Thornton. Autorka urodziła się w 1940 roku jako Mary George Forrest. W 1987 wydała pierwszą powieść pod znanym nam pseudonimem.
                
                         Do romansu mam przyjazny stosunek, podchodzę do niego jak do ciekawego, co jakiś czas na nowo odkrywanego zjawiska. Jestem osobą, która wychowała się na fantastyce, kryminale czy powieści dla młodzieży. 
Z romansem pierwszy raz spotkałam się w wieku trzynastu- czternastu lat. Jednym z pierwszych były własnie "Pocałunki".
   W romansach szczególnie historycznych, nie chodzi tylko o przyciąganie pomiędzy głównymi bohaterami. Chodzi o porządną, na maksa wciągającą fabułę, o żarty sytuacyjne, nietuzinkowych bohaterów, tajemnicę, ziarno wątpliwości i niebanalną historię, która przyciągnie konesera dobrego romansidła. Wydaje się, że każdy gatunek powinien cechować się przedstawionymi zagadnieniami, aby znaleźć się na naszych półkach. Jednakże do romansu na ogół wszyscy podchodzą dość sceptycznie, więc musi najbardziej dbać o to, żeby się wybronić swoją wyjątkowością. Jeżeli któregoś składnika zabraknie  - dla mojej osoby powieść, po prostu leży i nie ma siły, która by mnie zmusiła do przeczytania od deski, do deski,  takiej pozycji.
         

,,Zagadki i tajemnice kampanii wrześniowej" Eugeniusz Guz

,,Książka zawiera nieznane wątki i ciekawostki historyczne, które mogą zainteresować nie tylko zawodowych historyków. Mimo upływu 70 lat od września 1939, w tej bogatej historii brak tematów i faktów, które podejmuje publikacja zagadki i tajemnice kampanii wrześniowej. Rozdział polskiej historii najnowszej jeszcze dzisiaj razi mylnymi relacjami, interpretacjami względnie niewiedzą o istotnych epizodach Września. Wykorzystane przez autora wątki nie zostały do tej pory dostrzeżone przez historyków. "

niedziela, 7 października 2012

"Piękne dni Aranjuezu" Maria Pruszkowska

W tym roku miałam już przyjemność obcować z „Przyślę pani list i klucz” oraz „Życie nie jest romansem ale..” Marii Pruszkowskiej. Obydwie książki mnie zauroczyły, napisane lekkim, żartobliwym piórem opowieści o rodzinie moli książkowych, w której czytają wszyscy i cenią sobie najbardziej te chwile, kiedy mogą być sam na sam z książką. W tej przedwojennej rodzinie imiona maja związek z  postaciami literackimi, sam ojciec zwraca się do córek per „Moje Panny Córki”, a wszyscy znają nie tylko doskonale klasykę polską i światową, ale mówią cytatami z książek. Nad tymi książkami rechotałam praktycznie cały czas, wypisywałam cytaty, ale po jakimś czasie okazało się, ze przepisałam większość tekstu. Dziwiłam się, że Maria Pruszkowska, autorka takich błyskotliwych, napisanych z ogromnym humorem książek, jest praktycznie nieznana szerzej polskim czytelnikom.


„Piękne dni Aranjuezu” to nie książka o książkach. We wstępie czytamy:
 Perorując pośród gromady zirytowanych koleżanek i kolegów, zawołałam z wypiekami na twarzy:
- Świat został idiotycznie stworzony! Ktoś wreszcie powinien się tym zająć i tak wszystko zorganizować, żeby każdy człowiek te najbardziej potrzebne mu do istnienia rzeczy, jak dach nad głową, skromne jedzenie, skromna odzież otrzymywał bez pracy. Bez harowania na to przez dziesięć godzin na dobę. Słuchajcie! – wrzasnęłam głośniej, porwana tak nadzwyczajną ideą. – To byłoby dopiero życie!
            Połowa słuchających oblizała się lubieżnie na widok roztaczanych przeze mnie rewelacyjnych perspektyw, a ja kończyłam:
- To byłaby dopiero epoka „pięknych dni Aranjuezu”, czyli „Aranżuezu”, mówiąc z francuska, „ Aranchuezu” – z hiszpańska – popisywałam się swą erudycją. – Patrz „Don Karlos” Schillera – dodałam już ciszej na użytek bliżej stojących koleżanek.
           


środa, 3 października 2012

Christian Signol- W tym życiu albo w przyszłym

Christian Signol- W tym życiu albo w przyszłym
Przełożyła Ewa Cieplińska
Wydawnictwo Świat Książki
Wydanie pierwsze
Warszawa 2006
206 stron
Tę niewielkich rozmiarów, niepozorną książką o różowawej okładce dostałam na urodziny, jednak dość długo stała niemal nietknięta na mojej półce. Szczerze mówiąc, zniechęciły mnie już pierwsze (dość ciężkie) akapity, na które rzuciłam okiem i odstawiłam książkę na półkę, by dopiero po około pół roku później sobie o niej przypomnieć. Lepiej późno niż wcale...
Christian Signol, współczesny francuski pisarz przeplata wydarzenia współczesne ze wspomnieniami, by przedstawić czytelnikom historię życia Blanche- emerytowanej nauczycielki. Główna bohaterka od najmłodszych lat wie czego chce i walczy o swoje marzenia. Okrutny los dość wcześnie pozbawia ją rodziców, ale paradoksalnie to właśnie ta tragedia pozwala jej na zrealizowanie marzeń. Blanche zostaje nauczycielką i jako młodziutka kobieta poznaje Juliena, a wraz z nim prawdziwą miłość. Miłość, która trwa przez całe życie, mimo okrucieństwa wojny i ogromu cierpień. Taką, która nie kończy się wraz z odejściem ukochanej osoby. Miłość do Juliena sprawia, że Blanche robi wszystko, aby przeżyć wojnę. Myśl o wspólnej przyszłości każe jej iść naprzód, dlatego kiedy dowiaduje się, że jej ukochany zginął jest bliska śmierci. Powoli jednak wraca do normalnego życia, do pracy. Wychodzi za mąż, ale nie z prawdziwej miłości- bo czy można naprawdę kochać więcej niż jeden raz? Blanche przeżywa chwile szczęścia i zaznaje macierzyństwa, a w końcu przychodzi starość trzymając za rękę samotność. Signol dobitnie uświadamia czytelnikowi, że w dzisiejszych czasach, kiedy człowiek jest wiecznie zabiegany, nawet dla najbliższych ludzie starzy są balastem, a ich odwiedzanie traktowane jest jako przykry obowiązek. Gdyby tak nie było, to czy Eveline naprawdę nie znalazła by tyle czasu, by móc odwiedzać matkę? Albo czy nie mogłaby zrezygnować z wygodnego życia w wielkim mieście i znaleźć pracy bliżej? Czy praca nie jest tylko sprytną i wygodną wymówką?
„W tym życiu albo w przyszłym” porusza niezwykle ważne kwestie. To opowieść o sile charakteru, miłości, wojnie, poszukiwaniu szczęścia, ale przede wszystkim o nadziei. Ta powieść wywarła na mnie ogromny wpływ. Dogłębnie mnie poruszyła, tak, że kiedy przeczytałam ją po raz pierwszy przez długie tygodnie nie mogłam o niej zapomnieć. Miłość jaką przedstawia Signol jest dla mnie przykładem uczucia prawdziwego i doskonałego. To więź, której fundamentem nie jest pożądanie i romans, ale zaufanie, szacunek, zrozumienie, troska i pewien rodzaj przyjaźni. Uczucie, które po pięćdziesięciu latach tkwi w sercu kobiety w czystej, niezmienionej formie. To właśnie siedemdziesięcioletnia kobieta co dzień tęskniąca za ukochanym mężczyzną jest dla mnie prawdziwym obrazem miłości. Kto nie chciałby przeżyć czegoś takiego?
Temat wojny Signol porusza jakby niewymuszenie. Niewątpliwie powieść ukazuje realia II wojny światowej, pokazuje jej okrucieństwo i bezsens, ale nie jest to książka o wojnie. Obozowa rzeczywistość jest tylko tłem. Autor nie narzuca patosu wojny, pokazuje ją jako element w układance życia głównej bohaterki. Akcentuje temat wojny, rozważa jej sens, ale robi to w sposób wyważony, tak, że ma się wrażenie, że wojna nie jest tu najważniejsza. Bardzo podoba mi się takie podejście.
Najbardziej jednak wzruszyło mnie to, że ta powieść tak dobitnie pokazuje historię kobiety, która przechodzi piekło w nadziei, że po wszystkim ułoży sobie życie z mężczyzną, którego kocha, jednak musi zderzyć się z ponurą rzeczywistością- ona nie ma do kogo wrócić. To przerażające i wstrząsające.
„W tym życiu albo w przyszłym” to niepozorna książka o niewielkich rozmiarach i wielkim przesłaniu. Niestety, nie należy do lekkich powieści, czyta się ją mozolnie, a niektóre fragmenty są naprawdę męczące. Łzy wzruszenia napływające do oczu też raczej lektury nie ułatwiają, jednak mimo wszystko warto przebrnąć przez te 206 stron i poznać tę poruszającą historię.

Recenzja pochodzi z blogu Biblioteczka bibliofilki